Na początek fragmencik spomnień naszej
słynnej Melpomeny ulubienicy, Jejmościanki Modrzejewskiej:
" Kapitan Korwin Piotrowski był to
typ niezwykły, z XVII wieku przypadkiem w nasze czasy
zabłąkany, wskrzeszony jakiś zawadiacko-krotochwilny Falstaff,
którego parę w grobie spędzonych wieków nie zdołało pozbawić
rodzimej ochoty i niepożytego zacięcia: humor dawny zachował i
animusz, i język jędrny, krewki i dosadny, a nie naszą
współczesną, bezbarwną, płaską gadaninę. Był to zamaszysty
szlachcic polski, przeszczepiony na grunt amerykański gdzieś po
powstaniu listopadowym. Bawił jakiś czas na Południu, był nawet
profesorem języka francuskiego w jakiejś amerykańskiej wszechnicy,
w r. 1849 przejechał przez wielkie równiny aż do Kalifornii, gdzie
osiadł i był powszechnie znany jako "kapitan Korwin".
Dłuższy pobyt w różnych stronach Nowego Świata wytworzył w
nim dziwną mieszaninę, staropolskiej, buńczucznej i rubasznej
szlachetczyzny z giętkością nowożytnego "politykiera" i
"bussinessmana". Przywiązanie jego do drugiej ojczyzny
objawiało się między innymi w ten sposób, że wybitnym
amerykańskim mężom stanu nie szczędził staropolskich tytułów:
zwał ich wojewodami i kasztelanami, rozróżniając karmazynów od
pospolitych szaraczków. Jego polszczyzna trąciła myszką, a władał
nią wyśmienicie: wybornie też mówił po francusku, a i angielski
język znał doskonale, jeno że uparcie wymawiał wszystko "jak
się pisze", z czego wypadały wielce zabawne kombinacje. Po
mnogich wędrówkach, sporo doświadczywszy przygód, przyjaciel nasz
osiadł w San Francisco, gdzie piastował dobrze płatny urząd
inspektora imigracji i cieszył się ogólnym poważaniem, które
zaskarbił sobie swoją prawością i samorodnym a nieprzebranym
humorem. Pomimo swego podeszłego wieku kapitam serce zachował młode
i lubił wywnętrzać się ze swych strapień miłosnych. Takim
był kapitan Piotrowski, z którym przypadkowe zetknięcie podrażnić
miało wyobraźnię wielkiego pisarza, że wziawszy parę rysów z
tego rubasznie jowialnego szlachcica, stworzył jedną z
najwspanialszych kreacji powieściowych."
Bawiła mię przez moment myśl, by w
tem momencie przerwać, zaś Czytelnikom konkurs urządzić, dla
odgadnięcia i onej postaci, i onego pisarza, ale że nadto łatwem
by się to widziało, odmieniłem zamiaru swego:))
Insze o Korwinie spomnienie Imci Horaina z
1877 roku:
"Rodak nasz, pułkownik Korwin, na początku
lata opuścił San Francisco udając się na wieś dla poratowania
zdrowia przez "mleczną kurację". Nie powiem, by to
zdrowie było zbyt wątłe, ale pułkownik, będąc miłym i
pożądanym gościem nie tylko w naszych, ale i amerykańskich
towarzystwach, był za wiele zapraszany, odwiedzany - jednym słowem:
niepokojony; potrzebował więcej odpoczynku, niż mlecznej kuracji.
Pomimo to każdej prawie niedzieli kilku z nas robi najazd na
pułkownika.Rozumie się, że bywamy przyjęci przez gościnnego
gospodarza z otwartymi ramionami. Natychmiast podają sorbety, wódki,
zakąski, poncz (...) przed gospodarzem zaś stawiają kubek mleka i
szklanicę whisky, z których sam robi mieszaninę w proporcji jak
śmietanka z kawą. Pułkownik utrzymuje, że inaczej mleka pić nie
może. Nazywa się to po amerykańsku "milkpunch".
Zachęcony raz przez gospodarza, zakosztowałem takiego mleka;
nieprzyzwyczajonemu napój ten wydał się przeciwnym (!), a nawet
wstrętnym.
- Jak możesz, kochany pułkowniku - wykrzyknąłem
rubasznie - pić taką obrzydliwość!
- Obrzydliwość, powiadasz - odparł pułkownik
ze zgrozą. - Boże! Ty słyszysz i nie grzmisz! Zaprawdę powiadam
wam, że gdyby moja mamka - nazywała się Łucka - była karmiła
mię takim mlekiem, dotychczas byłbym się nie dał odłączyć".
Wreszcie oddajmy głos Edmundowi
Brodowskiemu i Jegoż "Wspomnieniom tułacza"(1898):
"Kapitan Rudolf Korwin Piotrowski, odznaczony
przez jenerała Różyckiego krzyżem Virtuti Militari, był
niezawodnie najoryginalniejszą i najciekawszą postacią wśród
Polonii kalifornijskiej. Mierzył wzrostu sześć i pół stóp,
postacią przypominał typy sprzed dwóch wieków; pani Modrzejewska
w jednej ze swych korespondencji bardzo trafnie się wyraziła o nim,
że jest niejako zabytkiem nie tkniętym z czasów Paskowych.
Ręka jego, nie przesadzam, jeśli powiem, że była dwa razy tak
wielka jak ręka zwykłego silnego mężczyzny. Siłę też posiadał
niepospolitą. Poznałem go jako siedemdziesięciopięcioletniego
starca (Brodowski zdrowo przesadził; Piotrowski zmarł w wieku 69
lat, więc w tym czasie pewnie ledwo przekroczył był szósty
krzyżyk - przyp.Wachm.): gryzł orzechy z łatwością jak
rzepę, a razu pewnego w restauracji, rozgniewawszy się na
posługacza, uderzył swą "ręką" tak silnie w stół, że
cały bok stołu utrącił. Sienkiewicz od razu przylgnął do niego
i odwiedzał go co dzień. Grał z nim w szachy lub wyciągał go na
dykteryjki, w których kapitan był mistrzem prawdziwym. A skoro
wpadł w ferwor opowiadania, to tak łgał, że aż się kurzyło,
zwłąszcza na temat swoich miłosnych podbojów po wszystkich
częsciach świata.
Razu pewnego, i to w mojej obecności,
rzekł Sienkiewicz z tym uśmiechem, sobie tylko właściwym, spoza
którego zawsze jakaś głębsza myśl wyglądała:
- Wiesz, kapitanie, ze ja ciebie jeszcze kiedyś
uwiecznię.
- A bodaj ci się pysk skrzywił! - odrzekł
smiejąc się stentorowym głosem Piotrowski.
Naówczas nie zrozumieliśmy owych słów
Sienkiewicza, wzięliśmy je za żart i śmieliśmy się wspólnie z
kapitanem. Dziś dopiero widzę, że już wtedy chodziły po głowie
Sienkiewicza jego późniejszewielkie dzieła i dziwnym trafem
tam, nad Oceanem Spokojnym, zdjął do nich portret swego Zagłoby."
Tyleż wspominek, pora garści faktów
o żywocie Piotrowskiego podać. Urodził się w 1814 roku w
Kamieńcu. W powstaniu listopadowym rzeczywiście walczył i to nader
mężnie pod Kuflewem, Dębem Wielkiem, Przytykiem i Ostrołęką.
Wraz z wychodźcami naszemi przybył do Ameryki, wiadomo że ok. 1848
roku, za pirwszą złota gorączką, sam się szukaniem tegoż
kruszcu trudnił z niejakim skucesem, któren dozwolił Mu mająteczku
małego kupić, ochrzczonego przezeń Sebastopolem. W czas wojny
domowej walczył po stronie Unii w stopniu kapitana. Reszta się
mniej więcej zgadza z tem, co o Niem pisali spominający Go. Pora
tylko rzec, że kapitan Piotrowski nie dożył swego
unieśmiertelnienia. Na starość ociemniawszy kompletnie, udał się
jeszcze w ostatnią podróż ku Paryżowi, gdzie Mu wielkie talenta
inszego naszego rodaka, doktora Gałęzowskiego wychwalano.
Jednak Gałęzowski nic już nie wskórał, bo ledwo za przybyciem
swem do Paryża, Piotrowski zmarł. I tegoż łaski Czytelnika Miłego
upraszam, by ze mną pospołu, czem ta zacnem w szkle posiadanem za
pamięć Onegoż przepił, boć tak dumam, że to by się Kapitanowi
najbardziej podobało:)))
To zabawne - móc się porozumieć ustnie jedynie z piśmiennymi.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Co poniekąd stanowi i cezurę niejaką, żeby z byle kim nie gadać:))
UsuńKłaniam nisko:)
Spotkałem i ja pewnego hinduskiego oficera, dla którego "w" to było "wu", a nie jakieś tam "dablju". Oczywiście, rozmawialiśmy po angielsku :)
OdpowiedzUsuńRozumiem, Tetryku, że i Ty nie zaprzątałeś sobie głowy jakimś cudacznym "dablju"?:)
UsuńKłaniam nisko:)
Jakoś weśwa się dospokali...
UsuńNo proszę, zatem to tylko z Anglikami się nie idzie po angielsku dogadać...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Skaranie boskie z tymi pisarzami! Strach się odezwać, bo a nuż opiszą?! ;-)
OdpowiedzUsuńnotaria
I, co gorzej: uwiecznią...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Pointa czytelna, konkretna oraz frapująca i tego się trzymajmy :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam z zaścianka Loch Ness :-)
No tak się jakoś wyjątkowo tym razem udało...:P:)
UsuńKłaniam nisko:)
:-)
OdpowiedzUsuń:))
UsuńAż żal, że się go nie znało. :) Może być własnej roboty wiśniówka? Bo whisky z mlekiem nie wypiję za żadne skarby! :))) Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńA ja nawet i bez mleka tej nalewki na pluskwach do gęby nie wezmę...:) Mleka zresztą też, chyba że kwaśne... I z ziemniakami ze skwarkami, hej!:)
UsuńKłaniam nisko:)
Pan Onufry Zagłoba lubił miód, więc zdrowie mości Piotrowskiego wypiję miodem pitnym.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam.
I to jest toast Zagłobowemu protoplaście najgodniejszy:)
UsuńKłaniam nisko:)
Wachmistrzeńku - miejże litość i o mleku kwaśnym nie wspominaj ...
OdpowiedzUsuńoj - co bym ja dała za kubek takiego zimnego, z piwniczki, z glinianego garnka .. oj jak bym ja chciała pod kwaśnym mlekowym wąsem się uśmiechnąć ... a u nas kefiry, jugurty, jogobelle i inne zdrowotne sztuczności
Aaa, to współczuję, bo to w rzeczy samej z kartona prędzej skiśnie, jak skwaśnieje...:(( Krowisi trzeba...
UsuńKłaniam nisko:)
"zdjął do nich portret swego Zagłoby" - pozwalam sobie dać link do mojej notki na temat pierwowzorów Zagłoby, wraz z pozdrowieniami dla Gospodarza i Gości
OdpowiedzUsuńhttp://torlin.wordpress.com/2008/09/10/zagloba/
od Torlina świeżo przybyłego
Bóg Zapłać:) I za ten honor, żeś do mnie, jako jednego z najpierwszych za powrotem swojem zawitał:)
UsuńKłaniam nisko:)
lubię Trylogię, a najbardziej Potop :) Sienkiewicza z biografii Modrzejewskiej pamiętam, ale Korwina Piotrowskiego żadną miarą skojarzyć nie mogę :( chociaż tłumaczy mnie może fakt, że to lektura sprzed 30 lat co najmniej! pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńPrzyjdzie mi się chyba do tego przychylić domniemania... Bo to z całą pewnością nie było drobnym druczkiem...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Znam imć Piotrowskiego, albowiem w bibliotece mej dziełko ,,Na tropach bohaterów Trylogii'' poczesne miejsce znajduje. Chętnie szklanicę wznoszę za wielce zacny pierwowzór!
OdpowiedzUsuńNo to ja tak z rana jeszcze poczekam, ale niechybnie dołączę...:)
Usuń