Cny Vulpianie! Jak napisał Sun Tzu, osoby biegłe w sztuce wojny starają się zniweczyć zamysły przeciwnika przez pokrzyżowanie wrogich planów albo odpowiednie sojusze. Dlatego (odpowiednio wykorzystana) wczesna informacja o zamysłach naszych przeciwników byłaby bardzo ważna. Można było: spróbować rozbić planowany sojusz - rozmowy z Niemacami albo ZSRR, rozmowy z Rumunią, i Bałtami, którzy TEŻ byli w planie rozbiorowym. Ostatecznie samo podanie do publicznej wiadomości planów przeciwników mogłoby spowodować spore zamieszanie we władzach sąsiednich mocarstw. Tak czy inaczej dobrze wykorzystane informacje wywiadu mogłyby zmienić losy Europy i świata!
Bardzo roztropnie Ci już częścią Krzysztof responsował, za co Mu wielce jestem obligowany... Ja mam po prawdzie poważną wątpliwość, czy by z nami chcieli np. gadać Litwini, najpewniej podejrzewający, żeśmy coś sami zmanipulowali, żeby ich do współpracy przymusić... Ale faktem jest, że możliwości działania istniały. W cyklu o wojowaniu wrześniowem wystarczająco wiele żem tamtej ekipie zarzutów nieprzygotowania kraju przedstawił, ale jeden tu ponowić muszę: kwestię potraktowania wkraczających wojsk sowieckich jako jakieś nieokreślone "niewiadomoco". Nowy agresor? Sojusznik? Hiena? Do dziś uważam, że osobiście Rydz-Śmigły i Beck zgrzeszyli potwornie nie ogłaszając na cały świat, że padliśmy ofiarą drugiej agresji i że jesteśmy faktycznie w stanie wojny z Sowietami.Dość powszechnie się to tłumaczy zaskoczeniem i niewiedzą rzekomą co do intencyj sowieckich (tak jakby Moskwie nie chodziło zawsze tylko o jedno...). Gdybyśmy dzięki wywiadowi znali rzeczywistą treść paktu Ribentropp-Mołotow na cztery tygodnie przed 17 września, to nikt mi nie wmówi, że nie można było tysiąc razy przeanalizować sytuacji i zająć przemyślanego stanowiska, wg mnie jedynego rozsądnego, czyli ogłosić stan wojny z drugim najeźdźcą. Sowieci uwielbiają pływać w mętnej wodzie, w atmosferze niedopowiedzeń, niedookreśleń, luk prawnych i systemowych, niejasnych układów lub ich braku... Widzimy to nawet i dziś, na Ukrainie... Oficjalny stan wojny oznaczałby wówczas, że wszyscy nasi zagarnięci obywatele są jeńcami wojennymi i jakikolwiek gwałt na nich jest zbrodnią wojenną (to po prawdzie dla Sowietów nie uznających konwencji genewskich najpewniej by niewiele znaczyło). Co natomiast, podług mnie najważniejsze, to po napaści Niemiec na Sowiety w 1941 ten stan wojny pomiędzy nami byłby najpoważniejszą przeszkodą w powstaniu koalicji. Żeby cokolwiek zmontować, musiałoby najpierw dojść do zawarcia traktatu pokojowego między Polską a Związkiem Sowieckim, z tem że na zawarcie tego pokoju naciskałby i Londyn, i Waszyngton. A nie wyobrażam sobie traktatu pokojowego bez kwestii granic, jeńców wojennych i ewentualnych reparacji wojennych... I co najważniejsze: ten traktat byłby negocjowany z naciskiem całej koalicji i to najpewniej wtedy, gdy Niemcy podchodziliby pod Moskwę... Pewnie, że później mogłoby być jeszcze różnie, ale nawet gdyby doszło do jakiejś Jałty, to najpewniej jednak wyglądałaby ona inaczej... Kłaniam nisko:)
Dzień dobry Jestem pod wrażeniem... naszej nieudolności! Podobno polska "dwójka" to byli super fachowcy (tak przynajmniej wmawiają nam różne prawicowe "gadzinówki") a tutaj klops! Nie umieli opdczytać komunikatów... Przy okazji zrozumiałem, że macierewiczowskie dyletanctwo w służbach specjalnych miało dłuuugą tradycję ;(
Dodałbym, że może jeszcze i gorzej, ale by o naszem wywiadzie i kontrwywiadzie pełnego pomieścić obrazu, przyszłoby tomy pisać. Po skrótowości największej bym tych spraw podzielił niejako okresami, zasię terenami działania. Nasz wywiad czasu bolszewickiej wojny z pewnością był jednym z najlepszych tamtocześnych i śmiem twierdzić, że jego zasługi w wojny tej wygraniu może by i wyżej nawet cenić należało, niźli męstwo żołnierza w boju i koncepta sztabowe uderzeń i kontruderzeń... Po wojnie rzecz już się cokolwiek inaczej miała, w czem niebagatelnego znaczenia miało i uwikłanie II Oddziału w bieżące polityczne rozgrywki, a i może zanadto rąk związanie względem na sojuszników francuskich. Ale i wtedy sukcesy były jak chociażby głośna sprawa zwerbowania i ucieczki Kontryma, nawiasem jednej z najciekawszych postaci tamtego czasu. Po roku 1933 rejonowe eskpozytury dawnego referatu "Wschód" w Wilnie, Lwowie i innych miastach zostały podporządkowane Korpusowi Ochrony Pogranicza, co podług mnie było wielce nieszczęśliwym konceptem, znacznie spłycającym możliwy zakres działania tych służb. Drugim błędem była w ogóle chyba fatalna struktura organizacyjna w latach 30-tych i podporządkowanie pozostałych struktur w znacznej części dowództwom korpusów i okręgów wojskowych. Kwestia trzecia to ludzie, wyjątkowo fatalnie wybrani... To wszystko w zderzeniu z represyjnością systemu sowieckiego, co samo w sobie czyniło werbowanie agentury wyjątkowo niebezpiecznem (proszę pamiętać, że paranoja na tle szpiegostwa doszła w Związku Sowieckim i u samego Stalina do najskrajniejszych absurdów), to dodatkowo jeszcze system dystrybucji dóbr u Sowietów właściwie eliminował możliwość skaperowania jakiegokolwiek agenta motywami finansowymi, a na inne metody potrzebne było dużo lepsze rozpracowanie otoczenia potencjalnie werbowanego agenta, niż bylibyśmy kiedykolwiek w stanie to zrobić wewnątrz Związku Sowieckiego. Nawet działania poprzez werbowanie agentów w łonie KPP okazały się strzałem kulą w płot, bo Stalin lwią część tego towarzystwa profilaktycznie eksterminował. Ale i tak uważam, że sprawa paktu Ribbentrop-Mołotow pokazała, że były inne służby wywiadowcze, widać lepiej zorientowane... Dorzucę jeszcze na plus kongenialny pomysł z Polską Agencją Informacji Handlowej, pozornie niezależną firmą prywatną, zajmującą się głównie tzw. białym wywiadem, a na minusie dwie kwesti, czyli praktyczne zmarnowanie wysiłków znakomitej siatki stworzonej w Berlinie przez rotmistrza Sosnowskiego, co akurat jest sprawą dość znaną i drugie: fatalna niefrasobliwość w zabezpieczaniu akt we Wrześniu 1939. Wkraczające do Bydgoszczy specjalne komando oficerów Abwehry z całego archiwum tamtejszej placówki wywiadowczej przejmuje tylko... zostawioną na biurku wizytówkę jej szefa, majora Żychonia, który bardzo pieczołowicie zadbał o to, żeby wszystko ewakuować zawczasu do Warszawy, natomiast na tym poprzestał, w efekcie czego po kapitulacji Warszawy w siedzibach II Oddziału Abwehra poniosła podobną klęskę, ale całe archiwum Żychonia (wywożono to sześcioma ciężarówkami) zostało znalezione na terenie Fortu Legionów przy Zakroczymskiej ! W efekcie zniszczono resztę naszej siatki łącznie z niewykrytymi najcenniejszymi agentami zwerbowanymi jeszcze przez Sosnowskiego (podpułkownik Rudloff z centrali samej Abwehry, Paulina Tyszewska, wieloletnia sekretarka i kochanka gdańskiego szefa Abwehrstelle i wielu, wielu innych... Ponad sto osób zginęło, ściętych toporem, a sposób działania naszego wywiadu przestał mieć dla Niemców jakiekolwiek sekrety. Do końca wojny wydawali jeszcze okólniki, w których "doszczelniali" systemu ochrony i dozoru, w miarę jak się doczytywali o kolejnych metodach... A sam Żychoń? Do śmierci Sikorskiego był... szefem wywiadu na Niemcy. Jego późniejsza dymisja i próba zrehabilitowania się z bronią w ręku, nie wyłączając śmierci pod Monte Cassino, to dla mnie taka właśnie polska fanfaronada i tromtadracja narodowa... Kłaniam nisko:)
Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)
Rzeczywiście nie ma się czym chwalić. A jednak zapytam: co by dało, gdyby odpowiednie służby polskie uwierzyły doniesieniom?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Cny Vulpianie!
UsuńJak napisał Sun Tzu, osoby biegłe w sztuce wojny starają się zniweczyć zamysły przeciwnika przez pokrzyżowanie wrogich planów albo odpowiednie sojusze. Dlatego (odpowiednio wykorzystana) wczesna informacja o zamysłach naszych przeciwników byłaby bardzo ważna.
Można było: spróbować rozbić planowany sojusz - rozmowy z Niemacami albo ZSRR, rozmowy z Rumunią, i Bałtami, którzy TEŻ byli w planie rozbiorowym. Ostatecznie samo podanie do publicznej wiadomości planów przeciwników mogłoby spowodować spore zamieszanie we władzach sąsiednich mocarstw.
Tak czy inaczej dobrze wykorzystane informacje wywiadu mogłyby zmienić losy Europy i świata!
Pozdrawiam
Krzysztof z Gdańska
Bardzo roztropnie Ci już częścią Krzysztof responsował, za co Mu wielce jestem obligowany... Ja mam po prawdzie poważną wątpliwość, czy by z nami chcieli np. gadać Litwini, najpewniej podejrzewający, żeśmy coś sami zmanipulowali, żeby ich do współpracy przymusić... Ale faktem jest, że możliwości działania istniały. W cyklu o wojowaniu wrześniowem wystarczająco wiele żem tamtej ekipie zarzutów nieprzygotowania kraju przedstawił, ale jeden tu ponowić muszę: kwestię potraktowania wkraczających wojsk sowieckich jako jakieś nieokreślone "niewiadomoco". Nowy agresor? Sojusznik? Hiena? Do dziś uważam, że osobiście Rydz-Śmigły i Beck zgrzeszyli potwornie nie ogłaszając na cały świat, że padliśmy ofiarą drugiej agresji i że jesteśmy faktycznie w stanie wojny z Sowietami.Dość powszechnie się to tłumaczy zaskoczeniem i niewiedzą rzekomą co do intencyj sowieckich (tak jakby Moskwie nie chodziło zawsze tylko o jedno...). Gdybyśmy dzięki wywiadowi znali rzeczywistą treść paktu Ribentropp-Mołotow na cztery tygodnie przed 17 września, to nikt mi nie wmówi, że nie można było tysiąc razy przeanalizować sytuacji i zająć przemyślanego stanowiska, wg mnie jedynego rozsądnego, czyli ogłosić stan wojny z drugim najeźdźcą. Sowieci uwielbiają pływać w mętnej wodzie, w atmosferze niedopowiedzeń, niedookreśleń, luk prawnych i systemowych, niejasnych układów lub ich braku... Widzimy to nawet i dziś, na Ukrainie... Oficjalny stan wojny oznaczałby wówczas, że wszyscy nasi zagarnięci obywatele są jeńcami wojennymi i jakikolwiek gwałt na nich jest zbrodnią wojenną (to po prawdzie dla Sowietów nie uznających konwencji genewskich najpewniej by niewiele znaczyło). Co natomiast, podług mnie najważniejsze, to po napaści Niemiec na Sowiety w 1941 ten stan wojny pomiędzy nami byłby najpoważniejszą przeszkodą w powstaniu koalicji. Żeby cokolwiek zmontować, musiałoby najpierw dojść do zawarcia traktatu pokojowego między Polską a Związkiem Sowieckim, z tem że na zawarcie tego pokoju naciskałby i Londyn, i Waszyngton. A nie wyobrażam sobie traktatu pokojowego bez kwestii granic, jeńców wojennych i ewentualnych reparacji wojennych... I co najważniejsze: ten traktat byłby negocjowany z naciskiem całej koalicji i to najpewniej wtedy, gdy Niemcy podchodziliby pod Moskwę... Pewnie, że później mogłoby być jeszcze różnie, ale nawet gdyby doszło do jakiejś Jałty, to najpewniej jednak wyglądałaby ona inaczej...
UsuńKłaniam nisko:)
Dzień dobry
OdpowiedzUsuńJestem pod wrażeniem... naszej nieudolności!
Podobno polska "dwójka" to byli super fachowcy (tak przynajmniej wmawiają nam różne prawicowe "gadzinówki") a tutaj klops! Nie umieli opdczytać komunikatów...
Przy okazji zrozumiałem, że macierewiczowskie dyletanctwo w służbach specjalnych miało dłuuugą tradycję ;(
Pozdrawiam
Krzysztof z Gdańska
Dodałbym, że może jeszcze i gorzej, ale by o naszem wywiadzie i kontrwywiadzie pełnego pomieścić obrazu, przyszłoby tomy pisać. Po skrótowości największej bym tych spraw podzielił niejako okresami, zasię terenami działania. Nasz wywiad czasu bolszewickiej wojny z pewnością był jednym z najlepszych tamtocześnych i śmiem twierdzić, że jego zasługi w wojny tej wygraniu może by i wyżej nawet cenić należało, niźli męstwo żołnierza w boju i koncepta sztabowe uderzeń i kontruderzeń... Po wojnie rzecz już się cokolwiek inaczej miała, w czem niebagatelnego znaczenia miało i uwikłanie II Oddziału w bieżące polityczne rozgrywki, a i może zanadto rąk związanie względem na sojuszników francuskich. Ale i wtedy sukcesy były jak chociażby głośna sprawa zwerbowania i ucieczki Kontryma, nawiasem jednej z najciekawszych postaci tamtego czasu. Po roku 1933 rejonowe eskpozytury dawnego referatu "Wschód" w Wilnie, Lwowie i innych miastach zostały podporządkowane Korpusowi Ochrony Pogranicza, co podług mnie było wielce nieszczęśliwym konceptem, znacznie spłycającym możliwy zakres działania tych służb. Drugim błędem była w ogóle chyba fatalna struktura organizacyjna w latach 30-tych i podporządkowanie pozostałych struktur w znacznej części dowództwom korpusów i okręgów wojskowych. Kwestia trzecia to ludzie, wyjątkowo fatalnie wybrani... To wszystko w zderzeniu z represyjnością systemu sowieckiego, co samo w sobie czyniło werbowanie agentury wyjątkowo niebezpiecznem (proszę pamiętać, że paranoja na tle szpiegostwa doszła w Związku Sowieckim i u samego Stalina do najskrajniejszych absurdów), to dodatkowo jeszcze system dystrybucji dóbr u Sowietów właściwie eliminował możliwość skaperowania jakiegokolwiek agenta motywami finansowymi, a na inne metody potrzebne było dużo lepsze rozpracowanie otoczenia potencjalnie werbowanego agenta, niż bylibyśmy kiedykolwiek w stanie to zrobić wewnątrz Związku Sowieckiego. Nawet działania poprzez werbowanie agentów w łonie KPP okazały się strzałem kulą w płot, bo Stalin lwią część tego towarzystwa profilaktycznie eksterminował. Ale i tak uważam, że sprawa paktu Ribbentrop-Mołotow pokazała, że były inne służby wywiadowcze, widać lepiej zorientowane...
UsuńDorzucę jeszcze na plus kongenialny pomysł z Polską Agencją Informacji Handlowej, pozornie niezależną firmą prywatną, zajmującą się głównie tzw. białym wywiadem, a na minusie dwie kwesti, czyli praktyczne zmarnowanie wysiłków znakomitej siatki stworzonej w Berlinie przez rotmistrza Sosnowskiego, co akurat jest sprawą dość znaną i drugie: fatalna niefrasobliwość w zabezpieczaniu akt we Wrześniu 1939. Wkraczające do Bydgoszczy specjalne komando oficerów Abwehry z całego archiwum tamtejszej placówki wywiadowczej przejmuje tylko... zostawioną na biurku wizytówkę jej szefa, majora Żychonia, który bardzo pieczołowicie zadbał o to, żeby wszystko ewakuować zawczasu do Warszawy, natomiast na tym poprzestał, w efekcie czego po kapitulacji Warszawy w siedzibach II Oddziału Abwehra poniosła podobną klęskę, ale całe archiwum Żychonia (wywożono to sześcioma ciężarówkami) zostało znalezione na terenie Fortu Legionów przy Zakroczymskiej ! W efekcie zniszczono resztę naszej siatki łącznie z niewykrytymi najcenniejszymi agentami zwerbowanymi jeszcze przez Sosnowskiego (podpułkownik Rudloff z centrali samej Abwehry, Paulina Tyszewska, wieloletnia sekretarka i kochanka gdańskiego szefa Abwehrstelle i wielu, wielu innych... Ponad sto osób zginęło, ściętych toporem, a sposób działania naszego wywiadu przestał mieć dla Niemców jakiekolwiek sekrety. Do końca wojny wydawali jeszcze okólniki, w których "doszczelniali" systemu ochrony i dozoru, w miarę jak się doczytywali o kolejnych metodach... A sam Żychoń? Do śmierci Sikorskiego był... szefem wywiadu na Niemcy. Jego późniejsza dymisja i próba zrehabilitowania się z bronią w ręku, nie wyłączając śmierci pod Monte Cassino, to dla mnie taka właśnie polska fanfaronada i tromtadracja narodowa...
Kłaniam nisko:)
Niestety, trzeba prawdzie spojrzeć w oczy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Żeby chociaż można było mieć nadzieję, że ta prawda coś uleczy...:((
UsuńKłaniam nisko:)