Jeśli jest jaka czynność przez pacholęta najwięcej może znienawidzoną, osobliwie w czas wakacyjny, to jest tem z pewnością konieczność jakich prac przy ogrodzie luboż i na polu czynienia, co nie dosyć, że czas zabawie zabiera, to przy tem znój to i mozół jest niekończący się zgoła, przy tem w skwarze zazwyczaj nieznośnem... I, dodajmyż przy tem, że jest to zajęcie zwyczajnie nudne, przez niekończącą się powtarzalność czynności swoich...:(
Aliści bywały domy, gdzie wagę tychże zajęć znając, umiano na to wejrzeć inaczej i dzieci ku tej propedeutyce wiedzy koniecznej ziemiaństwu przyszłemu pchnąć niejako i może wbrew nim samym... Starczyło jeno nie przymuszać do niczego, a wydzieliwszy jakiego spłachcia w ogrodzie, dać wolność zupełną w narzędziach, nasionach i czynnościach. Kto chciał, siał, komu pielenie niemiłem było, ten mógł sadzić ogórków jakich, czy dyni... Kto liter już składać poradził, ten u domowych szukał pomocy poradników, komu ta sztuka nadto trudną była, starszych włościan brał na spytki, ci zaś i z dumą niejaką a i rozczuleniem niemałem "paniętom" ukazywali jakoż wpodle swego chodzić.
Jeśli się to wsparcie posunęło i dalej, "awansując" niejako dzieciarnię do roli nieledwie partnerów i "kolegów-ziemian", effecta najśmielsze przejść mogły oczekiwania. W Tarnawatce u Tyszkiewiczów postawiono dzieciom domku lilipuciego z dwoma izdebkami i na narzędzia schowkiem, zasię przed niem wydzielonych i ogrodzonych pięciu działek, po jednej dla każdego z rodzeństwa.
"W naszym Domku spędzaliśmy często całe dnie, nie tylko bawiąc się, ale także pracując, pieląc grządki i podlewając rośliny, żeby wyhodować jak najlepsze warzywa[...]- spominał późniejszy kompozytor i dziennikarz muzyczny, Jan Tyszkiewicz - bo nasze zajęcia ogrodowe braliśmy jak najbardziej serio. Była to nasza pierwsza praca zarobkowa."
Ano właśnie... kuchnia dworska bowiem miała przykazane, by wszystkiego, co dzieci wyhodują skupywać, płacąc za warzywa pieniądzem prawdziwem, nie drożej jednak, niźli szło na jarmarku za toż samo utargować. Tem sposobem dzieciom i pojęcia rynkowej wartości trudu własnego zaszczepiano...
___________________________
* freblówka
.
Przykład piękny... ciekaw jestem jedynie, jak powszechna taka postawa była. A wynika z tego głównie, że dzieci ludzi rozumnych i zamożnych mają większe szanse stać się ludźmi rozumnymi (i zamożnymi).
OdpowiedzUsuńI mam kłopot odpowiedzieć...:) Bo i tak, i nie zarazem...:) I objaśnić muszę szerzej... Było przyjętem, że wyjąwszy cyrkumstancyje jakie extraordynaryjne, pani domu się panu domu do pól, do upraw czy hodowli nie wtrącała. Ale i vice versa on jej do ogrodu, czy nawet i do sadu się nie wtrącał, przyjmując milcząco, że to niewieście królestwo. I do tego królestwa dziewczynki sposobione były powszechnie, już to poprzez pomocnictwo w istniejącym, już to przez wydzielanie jakiej cząstki do wyłącznego rozporządzenia (przypominam Zosin ogród i stada drobiu Zosi z "Pana Tadeusza"). Natomiast wydzielanie podobnych pólek i gospodarstw dla chłopców praktykowane nie było, bo jeśli folwark cały był, dajmyż na to, produkcją od wieków zbożową, to cóż chłopięciu za pożytek i nauka z paru kłosów na zagonie? A znów uczenie go warzyw uprawy najpewniej byłoby odebrane (i chwała Tyszkiewiczom, że w Tarnawatce najwyraźniej było inaczej:) nieledwie jak uczenie szydełkowania czy inszych robót niewieścich:). Natomiast gdzieś od połowy XIX wieku zaczęto upowszechniać zwyczaj wysyłania synów na coś w rodzaju praktyk do wybijających się majątków (u Dezyderego Chłapowskiego w wielkopolskiej Turwii zwykle nawet i po kilku siedziało) i na przełomie wieków był on już dość powszechny, przy tem pojawiały się pierwsze uczelnie o charakterze techniczno-rolniczym. Śmiałwbym nawet twierdzić, że te z majątków ziemian naszych, które przetrwały rugi i konfiskaty po powstaniu styczniowym, wojnę światową i bolszewicką zazwyczaj się w Międzywojniu okazywały znakomicie prowadzonymi i prosperującymi wielobranżowymi przedsiębiorstwami...
UsuńKłaniam nisko:)
Dzieci chłopskie miały to na co dzień, do przesady i wcale nie do zabawy.
OdpowiedzUsuńCzekałem, czy się kto o te dzieci chłopskie upomni:) Masz, Kneziu, słuszność w tem względzie stuprocentową, aliści przecie co do wydźwięku Twych słów oponować sobie pozwolę...:) Bo nie jest dla mnie tożsame wyuczenie się profesji przez syna chłopskiego (a wiesz, żem sam z włościan, to i tuszę, że mnie o jakie ziemiańskie tu nie podejrzewasz sympatie naddane), któremu jest komu jeszcze i później dorosłemu uwagi zwrócić, czy i powszechnem naciskiem familii czy społeczności nawrót do dobrej drogi wymusić (choć ta się czasem może i tak kończyć jako upowszechnianie kosy w „Konopielce”:), bo tu wszyscy sąsiedzi, bracia czy kto tam jeszcze... równi... Syna ziemiańskiego, gdy już rodzicieli nie stanie, moderować w szaleństwie jakiem nie było już komu i ojcowiznę przetracić nader łacno, jeśli charakteru nie staje... A ruina majątku ziemiańskiego to nie jednej chłopskiej familii niedostatek, jeno strata pracy dla najmniej kilkunastu, a częściej kilkudziesięciu fornalom (a jeśli majątek wielowioskowy to idzie to w setki) i całej okolicy zubożenie... A i że z warstwy tej najwięcej szło przyszłych mieć elit, w tem i rządzących, to nie mniemam ja by to złem było, iżby jaki przyszły premier czy minister znał wartość pracy rąk swoich i miał szacunku dla pracy inszych podobnej tudzież owoców tego trudu...
UsuńKłaniam nisko:)
To chyba bardziej jest kwestia możliwości i perspektyw - nie raz widywałem na wsi półki z książkami i wiejskie baby mówiące przepiękną literacka polszczyzną. To chyba trochę jak i z Jankiem Muzykantem - możliwości zabrakło i trochę szczęścia.
UsuńA kto się osłem urodził, to mu i pańskie wychowanie oleju nie przydało w głowie. :)
Kneziu, ja ani nie deprecjonuję jednych, ani nie wywyższam drugich, tylko stwierdzam, że ewentualne"niepowodzenie biznesowe" młodego ziemianina miało daleko bardziej idące i głębiej sięgające konsekwencje społeczne, niż podobne jego chłopskiego rówieśnika...
UsuńKłaniam nisko:)
To akurat prawda, bo powodzenie gospodarstwa nawet majętnego chłopa z rzadka miało wpływ większy niż na paru parobków i ewentualnie sąsiadów. Już sam folwark miał znaczny wpływ na całą wieś, albo i kilka, do tego dochodził dwór, służba, kuchnia, często cała masa zależności związana z młynem, karczmą czy gorzelnią, które często były dzierżawami.
UsuńTyle tylko, że dla jednych to była zabawa, a dla drugich życie.
Ano właśnie... Choć z tą zabawą bym nie przesadzał: mówimy o dzieciach w najlepszym razie 10-letnich. Nie wyobrażam sobie 12-latka, który się jeszcze pasjonuje tym, czy mu marchewka rośnie i nie ma nic ciekawszego do roboty...:)
UsuńKłaniam nisko:)
Dzień dobry
OdpowiedzUsuńNa marginesie owej, zacnej, opowieści o mądrym wychowaniu dzieci chciałbym zapytać, czy wymieniony w opowiadaniu Jan Tyszkiewicz był z "tychże" Tyszkiewiczów, z których pochodzi p. Beata - aktorka wielkiej urody, o hrabiowskich korzeniach?
Kłaniam nisko
Krzysztof z Gdańska
Zdaje się, że chyba z tejże samej linii (bo innej już nie ma:), ale pokrewieństwo byłoby wielce odległe, bo zdaje się, że nawet Jej ojciec z Janem nie byli kuzynami...
UsuńKłaniam nisko:)
Praca na własnym zawsze szkołą najlepszą ;-)
OdpowiedzUsuńJeszcze by się zdało by i uczeń nie był najgorszym...:)
UsuńKłaniam nisko:)
My nie z hrabiów, ale najpierw synom a teraz wnukom spłachetek malusi na działce udostępniamy. Tylko że oni po nas tę bezrozumność chyba odziedziczyli bo jakoś nic specjalnego im się wyhodować nie udaje. To i płacić nasza kuchnia dworska nie ma za co.
OdpowiedzUsuńAle ile nadziei i zabawy przy tym!!!
No to już wiadomo z kogo Tyszkiewicze wzór brali:))
UsuńKłaniam nisko:)
Wystarczy powiedzieć dzieciom, że jeść będą tylko to, co same wyhodują, a później konsekwentnie się tego trzymać. Prawda, że pierwsza trójka - czwórka zapewne zmarnieje i z głodu padnie, ale już następne, pilnie uszu nastawiwszy na to, co sąsiedzi mówią o konieczności posiadania plonów w naszej rodzinie, już do przyzwoitych wydajności z ara dojdą. I tym sposobem obywateli rozumnych Ojczyźnie przysporzymy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Pozwól, że to między bajki włożę...:) Imaginacyja u mnie bogata nad podziwienie, a przecie i ja sobie wystawić nie umiem rodziców na żałośne płacze dziatek z głodu mrących obojętnych...:) A już Ciebie w tej roli... nijakim sposobem:))
UsuńNa marginesie tej tu noty, jest w niej dalekie do ostatniej noty Celta o Andersie odniesienie, bo ta rodowa Tyszkiewiczów Tarnawatka (z nieodległą Antonówką pospołu) to miejsce nader zażartych walk Grupy Operacyjnej Kawalerii Andersa właśnie, gdzie ... najoględniej i najdelikatniej mówiąc: nie popisał się on...
Kłaniam nisko:)
Wachmistrzu, jak byłam dzieckiem praca w polu mnie męczyła, nie raz drażniła. Po latach doceniłam, co to znój pracy na roli.
OdpowiedzUsuńTeraz mam swój niewielki ogródeczek, który uwielbiam :)
Mile pozdrawiam :)
Jam do tego nie czuł nabożeństwa ani za młodu, ani dziś... Choć wspominam ciepło, a jak Pani_Wachmistrzowego_Serca do pomocy zawezwie, bo chce róż sadzić, to nie wymawiam się, żem PIN-u do szpadla zapomniał:)
UsuńKłaniam nisko:)
A ja, dla odmiany, w dziecięctwie za dużo propedeutyki ogrodowej mając, dzisiaj nijak do pracy na roli zmusić się nie mogę. Jak widać - wyjątki potwierdzają regułę. ;-)
OdpowiedzUsuńTo polecam mój koncept z rzekomo zgubionym PIN-em do szpadla (grabi, sekatora, czy co tam jeszcze inszego wypadnie). Na długo nie pomoże, ale przynajmniej do roboty naglącego na czas jaki rozbawi i może odpuści....:) Miło mi wielce znów widzieć Waćpanią:)
UsuńKłaniam nisko:)
Proszę, jaki mądry pomysł. Lepiej młodych na pożyteczne drogi skierować, żeby z nudów im jakieś głupoty po głowie nie chodziły.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)
Właśnie... Tak by może jeszcze co i grosz jaki chcieli na flaszkę wyprosić, a tak: sami zarobili...:))
UsuńKłaniam nisko:)
Za takie pomysły w niektórych krajach byłbyś siedział Zacny Wachmistrzu na długie lata praw rodzicielskich i obywatelskich pozbawiony, a to za przyczyną wymogu wychowania bezstresowego, czego niejaki Brejvik wydaje się najlepszym przykładem oraz ukoronowaniem. Po prawdzie u nas też byś siedział i to na dodatek aż z dwóch przyczyn. Po pierwsze za dokonywanie obrotu pienieżnego w szarej strefie, a po wtóre za zatrudnianie nieletnich, co łatwo byłoby wykazać, że wbrew ich woli. Krótko mówiąc sprawa jest rozwojowa, bo publiczne zachęcanie do łamania prawa, co jak się zdaje czynisz, samo w sobie jest łamaniem prawa hehehehehehe :-)
OdpowiedzUsuńKłaniam z zaścianka Loch Ness
To do listy mych zbrodni dopisz jeszcze żądanie godziwej płacy za uczciwą robotę... Więcej grzechów nie pamiętam...
UsuńKłaniam nisko:)