09 lipca, 2017

O Sarmackim Katyniu relacyi niewesołej początek, czyli o zdarzeniach roku 1652 opowieści część piąta...

 Przyjdzie nam się  znów do tego sejmu cofnąć zerwanego, co nas tak niedawnym czasem zaprzątał (IIIIII, IV ), a nawet i do uprzednich kampanij przeciw Kozakom effectu.
  Lectorowie Sienkiewiczowi, a i nawet spectatorowie haniebnie załganej przez Hoffmana jegomości filmowej wersji "Ogniem i mieczem, pomną że  owe kończą się berestecką wiktoryją i "pokojem", czyli ugodą w Białej Cerkwi, ergo prześliźnięto się niejako nad nierozstrzygniętą bitwą pod Zborowem i zawartą tam ugodą wielekroć Kozactwu (a Tatarom jeszczeć i więcej) przyjemną. Któż wie, jak by się iście potoczyły losy Rzeczypospolitej, gdyby tej zborowskiej, choć niewątpliwie krajowi ciężkiej, a elitom politycznym i wojskowym policzkiem będącej, jednak dotrzymano... Śmiem twierdzić, że w długiej na to bacząc perspektywie, byśmy może co i jako Rzeczpospolita lepiej na tem wyszli, przyjąwszy może onej za podstawę, a pewnych jeno punktów moderując, bo byśmy może przyszli do państwa trójczłonowego z równouprawnioną do Korony i Litwy Rusią; w każdem bądź razie byśmy żywioł ukrainny związali z państwowością naszą, a nie ościenną moskiewską, co per saldo nie wyszło na zdrowie ani im, ani nam. Rzeknie kto, że takaż przecie i treść była, i myśl późniejszej o dziewięć lat ugody, hadziackiej... Ano właśnie... I to o tą "późniejszość" tu najwięcej idzie... O te lata, w czasie których po stronach obu popłynęło morze krwi i wyrosły Himalaje krzywd, urazów, żądz pomsty i nienawiści podniesionej do wyżyn przódzi zgoła nieznanych... I tu Katyń zdaje się być dobrą analogią dla zobrazowania czegoś, co być i może byłoby jeszcze jakoś możebnem w roku trzydziestym ósmym czy z początkiem trzydziestego dziewiątego; jakaś forma porozumienia ze Stalinem i Sowietami, ale już raczej nie po 17 Września, a już na pewno nie po wyjściu na jaw zbrodni katyńskiej...
  Za ugodą zborowską też i nie za bardzo miał się kto ująć... Panowie bracia jej mięli więcej za armistycjum* jeno, niźli za pokój prawdziwy i rozumieli onych w podobie do inszych, wymuszonych słabością, traktatów, jako rozejm ze Szwedem w Altmarku w 1629 roku, który za fortunniejszą spraw dalszych wojennych koleją się udało w 1635 pomienić na korzystniejszy, w Sztumskiej Wsi spisany. Choć przyznać się godzi, że tej ugody sejm w listopadzie zatwierdził, utrącili jej dopiero senatorowie, ergo magnaci z duchownemi pospołu najwięcej... Gwarantem jej miał być chan Islam Girej, który za "upominki"** od króla otrzymane zgodził się Kozaków odstąpić, ergo Chmielnicki też zapewne mniemał, że mógłby ugrać co więcej, gdyby nie Tatarów odstępstwo. Ci znów,  nawykli do przeróżnych okupów niejednokrotnie zbieranych, pewnie i swej roli w tem wszytkiem nie pojmowali prawdziwie poważnie.
   Chmielnicki zresztą nad swym wojskiem i czernią panował jedynie iluzorycznie, czego dowodem było walk ponowne wznowienie, gdy Czarniecki (nota bene nominalny wojewoda kijowski, czyli tegoż województwa, które pod władzę kozacką odstąpiono), by poskromić niesfornego pułkownika kozackiego Nieczaja, czuł się przymuszonym nań z wojskiem wystąpić. Poczęty z tego de novo konflikt doprowadził do kozackiej pod Beresteczkiem klęski i nowej ugody, gorszej dla kozactwa i Chmielnickiego osobiście, zatem zrozumiałe, że ów tem kontentować się nie mógł, podobnie jak i kozactwo, któremu rejestru okrojono o połowę (z 40 do 20 tysięcy) i srodze poszkodowano na dumie... 
   Któż jednak wie, coby się podziać mogło, gdyby się Chmielowi z jednej strony nie zamarzyła dla syna Timofieja córa hospodara wołoskiego Bazylego Lupula, piękna ponoć wielce Rozanda, czy jak głoszą insi: Roksana i przymierze z jej oćcem, zasię znów gdyby sejm tej nowej, białocerkiewskiej ugody, wielekroć do strawienia lżejszej przecie od poprzedniej zborowskiej, nie zatwierdził. Solą ta ugoda była w oku możnych wielu, w tem i Janusza Radziwiłła, w czem przez lata upatrywano zasadność przypisywania onemu tegoż sejmu przez Sicińskiego zerwania, aliści gdyby jej jednek sejm zdążył zatwierdzić i ta by się przyoblekła w ciało?  Może byśmy mięli potem na Ukrainie jakiej grupy regestrowych, co w trosce o własny grosz, by inszych moderowali, a choć straszyli słabością i grozą, że owi przeciw chlebodawcy-Rzeczpospolitej nie staną i ptencjalnym buntownikom przyjdzie wielekroć słabszym przeciw niej stanąć? Kto wie... równie dobrze by przypuścić można, że przyjdzie do waśni między czernią, a temi więcej zadowolonemi, co się przeróżnie pokończyć mogło, w tem jako to Ukrainie zwyczajnie: wojną domową...
  Gdyby, gdyby, gdyby... pewno, że to zaraz uciąć kto może proverbium o tem, czym by ciotunia była, jakoby wąsów miała... Ale ja tu swej widzę roli w tem właśnie, by tych wszystkich zaprzepaszczonych szans przepatrzeć, zali gdzie tam nie było jednak jakiego ziarna, co może inaczeć zasiane, gęściej podlewane, a choć może i od słoty czy mrozu opatrzone, by nie wykiełkowało z pożytkiem jakim większym... Czy to znów by być miało komu ku nauce to i w to wątpić mi przyjdzie, bo z całym szacunkiem dla Was, ale nawet jeśli przekonałbym Was, Lectorów moich, a każda i każdy z Was nawet dziesięciu kolejnych, co do czego ani wątpić mi, że to niepodobieństwo, to i tak to dopiero najmniejsza z kropli w morzu powszechnego rzeczy oglądu, wyprodukowanego zadziwiająco zbieżnie przez postbolszewicką, peerelowską oświatę i nacjonalistyczno-katolickie tradycje tegoż sporu pojmowania... By tego jednak przełamywać choć próby uczynić, przyjdzie się w szczegóła zapuścić, byście sami, własnem miarkując rozumem, rzeczy ocenić mogli...
   Piękna Rozanda wartością była nie tylko dla urody swojej, ale i dla pozycji, którą zapewniał tatuś-hospodar, który przecie musiałby tam jako zięcia swego wspierać. Nic dziwnego, że zamyślali o niej nie tylko Chmielnicki, rozumiejąc że mieć będzie hospodara poniekąd zniewolonego Kozaków przeciw Rzeczypospolitej popierać, a może i przeciw Moskwie, czy wzajem by się mogli pokusić przeciw Turcji stanąć... Również obaj hetmani koronni o tem zamyślali, Potocki dla syna Piotra, zaś Kalinowski dla siebie, w czem nie byli przecie pierwsi, bo od 1645 roku żoną Janusza Radziwiłła, hetmana litewskiego wtedy jeszcze polnego, była starsza Lupula córka, Maria, choć to nie jedyna była przyczyna dla której ówcześni hetmani z sobą koty darli ze szkodą okrutną dla Rzeczpospolitej***.
   Potocki, szczęśliwie dla konkurentów, pomarł był w dwa miesiące po bitwie i choć przyznać wypadnie, że choć wodzem był miernym (osobliwie w latach starszych****), to jego śmierć wypadła okrutnie nie w porę, bo nie dość, że nie miał kto na sejmie tej ugody bronić, to otworzyła drogę do komendy hetmanowi polnemu Marcinowi Kalinowskiemu, wodzowi jeszcze gorszemu, przy tem, co u durniów podobnych częste, wielce o swej wielkości i talencie przekonanem... Kłótnik i arogant, uszu nie miał dla rad roztropnych od podwładnych swoich, tandem choć miał niemałej praktyki jeszcze u boku hetmana nie tylko z nazwy wielkiego, Stanisława Koniecpolskiego, to per saldo przyznać wypadnie, że wielekroć więcej w cyrkumstancyjach ówcześnych bym wolał na czele tego wojska litewskiego widziać hetmana, Janusza Radziwiłła...
   Kalinowski zresztą nie wyczerpywał listy durniów wodzów, którzy na efekt ostateczny w postaci rzezi pod Batohem ciężko pracowali... Sam król jegomość, któremu słał Kalinowski raporty wywiadowcze, uznał za niemożliwe, by Chmielnicki się zamyślał z hospodarem wiązać i ręki jego córy siłą wymuszać. Gdyby dał temu wiary, któż wie, może by i pospołu z hetmanem jednak czego mędrszego obmyślili, a gdybyż i tego sejmu nie zerwano, byłyby i na żołd pieniądze i Kalinowski by w pole nie ruszał z tem jeno, co pod ręką miał... 
   Kalinowskiego zresztą i sam Lupul mamił wizją maryjażu z Rozandą, na to najpewniej rachując, że go Kalinowski od kozackiego najazdu osłoni, w czem się nie przeliczył... Hetman ruszył przeciw Chmielnickiemu,  jawnie woli królewskiej niesubordynacyję okazując, a i do reszty durnotę własną, że się wybrał koniec końców wojskiem nie dość, że słabym, to jeszcze przeciw niemu (i brakowi zaległego żołdu) ustawicznie powstającym, aliści o tem to już popiszemy w nocie tegoż cyklu kolejnej, by Lectorów już pewnie zasypiających nad tekstem jeszcze i więcej nie utrudzić...:)
___________________________________
* - rozejm, zawieszenie broni
** - drobne 200 tysięcy talarów, czego w zasadzie możem przyjąć za tożsamego z czerwonemi złotemi polskiemi...
*** - unaocznił to przebieg bitwy pod Białą Cerkwią (23 września 1651), gdzie spotkały się wojska koronne z Potockim i Kalinowskim (jakie 20 tysięcy zbrojnych), litewskie pod Radziwiłłem (cosi ponad 4 tysiące) i kozackie (25 tysięcy) z Chmielnickim, posiłkowanym przez jakie 6 tysięcy Nogajców. Potocki nie chciał walczyć, lecz traktować, siłę militarną mając za element nacisku, zaś Radziwiłł najmniejszych nie chcąc czynić Kozakom ustępstw, parł do zwarcia. W efekcie uderzył na prawym skrzydle sam (w cztery tysiące !), Kozaków potarmosił i pomięszał ich szyki, spychając całkowicie rozprzężone i zdemoralizowane oddziały w stronę centrum bitwy. Dodajmy, że Radziwiłł uderzał po trudnym terenie, przez błota, pagórki częścią zadrzewione, a zepchnął przeciwnika na otwarty równinny teren na wprost przed jazdę koronną, która... nie uderzyła! Podług mnie, gdyby wówczas Potocki rzucił do boju swoje wojsko, to mielibyśmy drugą po Beresteczku kozacką klęskę i to najpewniej klęskę kończącą kozackie powstanie (co nie znaczy, że konflikt)... :(( Co ciekawe, Potocki jako polityk miał wcześniej dużo trzeźwiejszego spojrzenia, niźli statyści ówcześni insi... To on się po dwakroć za krzywdą Chmielnickiego w 1647 roku u starosty czehryńskiego, Aleksandra Koniecpolskiego ujmował i brał regestrowych w obronę; listem do kanclerza Ossolińskiego się sejmowej dopominał komissyi dla zbadania krzywd kozackich od starostów zadawanych...
**** - to ten moczymorda on był głównym sprawcą klęski pod Żółtymi Wodami, czegom tu już ongi opisywał ("Jakoż to nad Żółtemi Wodami prawdziwie było") gdzie syna młodszego Stefana, zresztą stracił (, a i wrychle własnej pod Korsuniem, po której na dwa lata w niewolę tatarską popadł.

11 komentarzy:

  1. Czytałem już gdzieś kiedyś, że był moment, w którym przez chwilę wydawało się, że do Orła i Pogoni doda się Archanioła Michała i tak powstanie państwo Trzech Narodów. Z tym, że nigdy na żadne szczegóły już nie natrafiłem i, prawdę powiedziawszy, chyba nawet zbyt żwawo ich nie szukałem. Dlatego ten cykl wydaje mi się szczególnie ciekawy i już kolejnych części wyglądam.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zatem słusznie tym właśnie okresem się interesujesz. Wszystko późniejsze będzie już naznaczone piętnem dawniejszych zbrodni i rzezi i chyba już niemożliwe do prawdziwej zgody, choć dziś bym rzekł, że zaczynam powoli mieć taką nadzieję, że to jednak możliwe...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. Dziwny to był czas, miejsce i ludzie. Dziwne też decyzje i motywacje tychże. Chyba prozaicznie mało kto dostrzegał co się tak naprawdę dzieje, a że w tle działała Moskwa, to i stało się, co się dziać pewnie musiało? Nie tylko Rzeczpospolita czas ten zmarnowała, bo i druga potęga, czyli Turcja, też się nie popisała nadmierną przezornością i przewidywaniem nieszczęścia. W efekcie większość ludów tureckich i turkmeńskich popadła w zależność i pod but Moskwy.A i Tatarzy (co prawda zależni od Turcji) nie lepsi byli. To się na wszystkich dość szybko zemściło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moskwa dopiero wyrastała na poważnego gracza, a nasi statyści a i szaraczkowie szlacheccy mięli wbitą we łby pogardliwe do niej lekceważenie, które dopiero nadchodzące dziesięciolecia miały zmienić. Na stan z wiosny i lata 1651 przeciętny Polak i Litwin uznawał, wcale zasadnie zresztą, że Moskwa jest przeciwnikiem trudnym, gdy się zamknie w twierdzach, lub sama oblega pozbawionych pomocy obrońców, ale w polu nigdy nam nie dostoi... To samo się zresztą tyczyło kozactwa, które gdyby Rzeczpospolita nie skąpiła na wojsko i było go dość na zawołanie, to i te wszystkie bunty by duszono w zarodku... A i sam Chmielnicki wcale tak znów ochoczy do moskiewskiego przymierza pierwotkiem nie był, bo związać się z Moskwą znaczyło wyrzec się możności łupienia i na tamtej stronie...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. Gdzie dwóch się bije tam trzeci skorzysta, niekoniecznie zaraz sensowny i silniejszy. Za to na pewno ten pazerniejszy i bardziej oportunistyczny. Ten oportunizm kłania się w naszej historii ciągle i to niestety nie my się tym cechowaliśmy, za wyjątkiem okresu panowania Piastów, którzy w tym względzie wyznawali większy pragmatyzm. W naszej demokracji szlacheckiej przegrano okres egzekucji praw i dóbr. To chyba wtedy, w XVI w. zdecydowała się nasza przyszłość i szansa na prawdziwe reformy? Później to już tylko był "zjazd" w kolejne kryzysy i katastrofy, od czasu do czasu okraszony świetnymi zwycięstwami, których nikt nie był w stanie w pełni wykorzystać.
      Na pewno nawet w czasie wojen kozackich były jeszcze szanse na odwrócenie tej tendencji, ale kto miał to zrobić? Może Sobieski, ale on wszak był ciężko chory i perspektywy miał takie sobie, plus kraj zniszczony jak nigdy chyba w historii? A jednak ten spustoszony i biedny kraj jeszcze zdobył się na kolejną wojnę! Taki łabędzi śpiew. :(
      Przepraszam za usuniecie poprzedniego komentarza ze względu na błąd (gruby) w nazewnictwie, co powodowało, że komentarz stawał się mocno niezrozumiały. Pozwoliłem go sobie skopiować i poprawić, zamieszczając w poprawnej wersji.

      Usuń
    4. Sobieski w okresie wojen kozackich znaczył nic prawie, ale nawet i on z późniejszych czasów nie miał już czegoś, co byśmy dziś nazwali zapleczem politycznym. Tak szeroki front poparcia, jaki mieliśmy wśród szlachty w dobie ruchu egzekucyjnego i takie pióra na pożytek tegoż obozu pracujące, nie przydarzyły nam się aż do Sejmu Czteroletniego, ale wtedy już było niemal za późno na cokolwiek istotnego... Podług mnie ostatnią szansą, paskudnie przetraconą przez sprawę Zborowskiego, była decyzja Zamoyskiego, by nie kandydować na tron... I doczekaliśmy się Wazów, panoszenia się jezuityzmu w szkołach i w głowach i nieuchronnego następstwa...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. Szanowny Wachmistrzu, durnowatych wodzów było zbyt wielu i gdyby tak od początku policzyć, to okazałoby się, że więcej byłoby po stronie źle zarządzających. W. Suworow tak rzecz ujmował:"Nasze obecne życie stworzone jest ze skutków tych decyzji, które podjął kraj, jego przywódcy, lud, każdy z nas, żyjących w tamtych latach". Nie umiemy wybierać wodzów albo nie mamy wyboru.
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wodzów tamtocześnych wybierał król i w tem sęk, że to już czasem nic wspólnego z onego talentami nie miało, a więcej z chęci ugłaskania tego, czy inszego rodu... Insza, że znów króla teoretycznie wybierał naród szlachecki, ale znów z dość ograniczonego zwykle grona kandydatów, którzy, powiedzmy to sobie szczerze: kandydowali u nas, bo gdzie indziej nie mieliby na koronę szans... I ja dostrzegam u szlachty wyraźną dążność do ciągłości w ramach dynastyj, czego nieszczęśni Wazowie są najlepszym dowodem...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  4. Ciekawa jestem, czy jest możliwe, żebyśmy kiedyś spojrzeli na naszą historię, wyciągnęli wnioski i przestali popełniać ciągle podobne błędy?
    Czy kiedyś przestaną być aktualne słowa Kochanowskiego:
    "Cieszy mię ten rym: 'Polak mądr po szkodzie':
    Lecz jesli prawda i z tego nas zbodzie,
    Nową przypowieść Polak sobie kupi,
    Że i przed szkodą, i po szkodzie głupi."
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie sądzę...:) Musielibyśmy się jako naród nauczyć wybierać wykształconych, a nie "swoich", a wykształceni musieliby być też w specyficzny sposób uczeni tego wnioskowania...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)