19 września, 2013

Wachmistrzowe o sojuszu z Hitlerem rozważania, czyli co by było, gdyby...

   Najsamprzód sumitacyję żem Czytaczom Moim winien za tekstu tegoż rozmiar. Ale przyjmijcie, że to owoc przemyśleń z lat całych, a pisania dni wielu, przy tem, że na dni wiele Wam tegoż ostawiam, to i może jako po kawalcu poradzicie...:) 
   Szmat już czasu temu mię indagował Vulpian Dociekliwy cóż ja mniemam o coraz i gęściej się pojawiających scenariuszach, w których na wyprzódki pierwej publicyści, zasię historycy, a ostatnio i, pożal się Boże, politycy* konkludują, że wielekroć dla nas byłoby lepiej gdybyśmy w Roku Pańskim 1939 nie stanęli przeciw Hitlerowi zbrojno, a przeciwnie, powolni jemu, przyprzęgli naszą taczankę do jego wojennego rydwanu i pospołu pociągnęli na Moskwę... Podług tych wszytkich scenariuszów mięlibyśmy mieć z tego same profity, a co najmniej nie gorszy finał, niźli nam się w historii rzeczywistej trafił... I przyznam, żem tem ówcześnym Vulpianowym pytaniem w niezgorszy żem się sam był wpędził ambaras, doraźnie szczęśliwym brakiem czasu zażegnany...
   Małoż rzec, że ta kwestyja się zdaje arcytrudną, bo to nie dosyć, że istna kwadratura koła, to jeszcze tak uplątana w ideologiczne i patriotyczne węzły gordyjskie, że niemal się zdaje niemożebnem jakiebądź onej roztrząsanie w sposób prawdziwie od tych naleciałości wolny... Nikt nam przecie popróbować nie zbroni, tandem by to być jeno być miało umysłu ćwiczenie, to i niechaj tak będzie, a jeśli się z tego co i może inszym ku przemyśleniu narodzi, to i jaki tam sobie wtedy dopiero assumpcik do chwały poczytam niewielki...:)
  Nie będę ja tutaj tych wszystkich przytaczał teoryj, bo kto ciekaw, z pewnością łacno onych w czeluściach internetowej wynajdzie otchłani. Co do mnie, przyznam, żem jakoś pomimo własnych, znanych Czytaczom Moim, osobliwie wieloletnim, ciągot do ustawicznego snucia rozważań o tem, "co by było gdyby" i zapierających dech w piersiach perspektyw przez zwolenników tejże teoryi kryślonych, jakoś nie umiał w sobie ku temuż wzbudzić entuzjazmu... Próżnom sobie przedkładał, że to jeno genów i tradycyj rodzinnych może nadto wielga wina, że się nagiąć nie umiem do myślenia z tem wszytkiem sprzecznego, a sześć milionów ofiar choć na to zasługuje, by się jednak nagiąć i przemyśleć, zali owe koniecznemi były... Ano i tak schodziły miesiące, a i lata nawet, a jam tkwił w tej pułapce, na prawdziwą bezstronność się zdobyć nie umiejąc, a przy tem coraz i nowe poznając koncepcyje, czułżem gdzie przez skórę, że to jednak nie to i że gdzieś jest jaki w tem myśleniu grzech pierworodny, który mi umyka. Z czasem dwa najpryncypalniejsze pomiarkowałem, choć od pewności dalekim, czy to wszytkie tych koncepcyj minusy, ale by rzeczy znów na lata nie odkładać dalsze, zrekapitulować pora to, ku czemum sam był przyszedł.
  Najpoważniejszy mój, dla autorów tych koncepcyj zarzut ten będzie, że owi zmieniając w pewnem zastanem układzie jedną zmienną, czyli zachowanie władz II Rzeczypospolitej a i ogółu narodu, które niekoniecznie być tu musiały tożsamemi, oczekują, że pozostałe tegoż układu składowe pozostaną stałemi, czyli swoich w tej mierze zachowań i postępków nie odmienią. Inszemi słowy jest to próba ponownego rozegrania partii szachów po czasie, gdy znamy już wszystkie ruchy przeciwnika dokonane i zakładamy, że sami wykonując może i lepszych w miejsce tych, cośmy ich prawdziwie dokonali, z ripostą się nie spotkamy, bo druga strona po dawnemu będzie biła hetmanem na toż samo pole, mimo, że myśmy tym razem tam nijakiej już nie stawiali figury. Można to nazwać dosadniej, ale pozostańmy przy Wańkowiczowskim "chciejstwie", no bo przecie z jakiej racji tak akurat być miało, kiedy wszelka logika nakazuje mniemać odwrotnie: że w cyrkumstancyjach zmienionych, to i pozostali tej wielkiej gry uczestnicy zachowają się inaczej... Jak? Ano właśnie: wyborne pytanie...
  Drugi grzech tychże konceptów podług mnie w tem tkwi, że ich autorowie próbują racjonalizować rzeczy ex definitione irracjonalne, czyli ideologie. Pomijając bowiem wszelkie poboczne drobnostki, to rozgrywających mieliśmy w tej wojnie trzech, a odliczywszy jak zwykle spóźnionych Amerykanów, właściwie dwóch i obaj kierowali się tyleż logiką i pragmatyką, co ideologią, jeśli nawet tą ostatnią nie bardziej. Dla Związku Sowieckiego zawładnięcie "rewolucji" nad światem było celem jeszczeć  przez Lenina ustanowionym i z pewnością by on od tego celu nie odstąpił, nawet jeśli dla doraźnych korzyści, na czas jakiś, gotów był zawierać innego rodzaju układy i przymierza, jako choćby nas boleśnie dotykający układ Ribbentropa z Mołotowem. Inszemi słowy, jakiekolwiek zamachy na Hitlera, choćby i po tysiąckroć zabitego, od władzy usuniętego i zastąpionego kimkolwiek inszym, niczego by w tej mierze nie zmieniły dla władcy kremlowskiego, bo ten musiał przeć do zwycięstwa absolutnego. Druga strona podobnie: skoro jej celem najwyższym było zniszczenie Żydów i bolszewizmu, to brak zwycięstwa w tej mierze oznaczał klęskę, a na to przecie ów reżim pozwolić sobie nie mógł. Ano i dzieje tej wojny tegoż właśnie dowodzą, a osobliwie ta okoliczność, że prawdziwą eksterminację Żydów wszczęto, gdy na frontach Fortuna się od Niemców odwróciła i logicznie myśląc, może byłoby i warto nie pogrążać się bardziej względem zwycięzców przyszłych, co ich kiedyś sądzić by mieli. Gdybyż to się zwarły, jako drzewiej, dwie monarchie, luboż ustroje demokratyczne, zatem od nastrojów pospólstwa zależne, najpewniej po Stalingradzie, a więcej jeszcze po Łuku Kurskim, zaś z pewnością najpóźniej po wkroczeniu Armii Czerwonej na ziemie dawniej niemieckie, rząd niemiecki by o armistycjum poprosił, zasię by się jakie wszczęły o pokoju pertraktacyje. Tu zaś ani jedni nie prosili, a i gdyby prosili, toby pewnie drudzy słuchać nie chcięli... Podobnie i strona druga, nawet mając przeciwnika u bram Moskwy nieledwie, ani myślała o tem, by pokoju błagać... Zatem jawno z tego wynika, że wojna ta nie była wojną w której te czy insze kombinacje i układy zmiennych grać mogły rolę naprawdę istotną, skoro o ostatecznym wyniku rozstrzygnąć musiało po prostu to, kto ma więcej żołnierzy, aeroplanów i czołgów, a przy tem paliwa dość do nich, przy tem przegrywający by walczył do ostatniego żołnierza, tak swojego, jak i wszystkich sojuszników lub właściwiej by to rzec było: wasali...
   Wszelkie zatem rozważania o tem, czy by Niemce może co wcześniej miały jaki czołg nad czołgi, paliwo z wody, u-boty, co by może i jeszcze latać poradziły, są w gruncie rzeczy jedynie rozważaniami z gatunku tych z dowcipu kiepskiego, że jak byśmy mięli mięso, to byśmy robili konserwy, ale nie mamy blachy... Jeśli zaś przyjmiemy założenie, że wygrywają (póki co, nieważne jakiem kosztem) Niemiec przeciwnicy, w tem głównie Sowieci i Stany Zjednoczone (bo co do roli Brytanii tom już niepewny), to godzi się uznać i tego, że to owi po wojnie karty będą rozdawać. I przez ten pryzmat teraz dopiero na te odwrócone alianse i ich skutki wejrzyjmyż...
   Przyjąć musimy pierwszego, że polityka Becka przynajmniej do jesieni 1938, jeśli nie do wiosny 1939 roku mogła być i była postrzegana jako proniemiecka. Tak ją widzieli Brytyjczycy, którzy nam na to udzielili nareście gwarancyj swoich, bo się lękali, że Hitlerowi ulegniemy, podobnie Francuzi, a i nareście sam ów Adolf z kompaniononami, co się niemile tem zdziwił, żeśmy oto "nie" rzekli. Przywykło się onego za szaleńca uważać i może z lat biegiem, a i z leków dziesiątkiem, któremi go przyboczny pseudomedykus faszerował, można by i tego przyjąć, że ów coraz i więcej brał z rzeczywistością rozbrat, ale póki co jesteśmy w końcu lat trzydziestych, gdzie działania onegoż, pozorowi wbrew wielce są racjonalne. Hitlera wyniosła do władzy dążność narodu do wojny przegranej pomszczenia i traktatu arcyprzykrego zrewidowania i ów po prostu nie mógł, nawet jeśli by i chciał, postępować inaczej. Wojnę rozpętać MUSIAŁ i jedyne o co w tem szło, to o to, by owa na najlepszych się toczyła dla Niemiec warunkach i ze skutkiem najlepszem. Najpryncypalniejsza zaś w tem rzecz, to uniknięcie przekleństwa wojny minionej, czyli wojny na dwa fronty. Czas rozprawy z Sowietami Hitlerowi zakreślił wywiad, a ściślej onegoż doniesienia o postępach w zbrojeniach sowieckich i o reorganizacji armii po czystce, której Stalin korpusowi oficerskiemu zafundował. Hitler WIEDZIAŁ, że iżby myśleć o Stalina pokonaniu, MUSI uderzyć najpóźniej z początkiem lat czterdziestych, bo potem kolos ten ponad miarę już urośnie w siłę. Do tego zaś czasu miał zamiar szczery się z Francyją uporać i liczył, że może i jako z Brytyjczykami uładzić. Na jesień 1939 roku była, owszem, zamierzona wojna, ale... z Francją! I to, że się te zamysły odwróciły, największą jest Becka i władz naszych zasługą. Otoż nasze "nie" oznaczać musiało inszą wojnę, zasię tamtej odwleczenie. Że czasu ofiarnością naszą Francuzi podarowanego nie wyzyszczeli, to już ich wina, nie nasza...
   Przypuśćmyż teraz, że w miejsce owego "nie" władze II RP zgadzają się na ów dla Niemca korytarz i pomaleńku, od rzemyczka do koniczka, przychodzimy k'temu żeśmy się z Hitlerem stali aliantami. Nie imaginuję ja sobie, by być inaczej mogło, byśmy mogli się tu na jakiem etapie zatrzymać w tej eskalacji, choć co najwyżej cosi tam opóźniać i owo staczanie się po równi pochyłej hamować... Co, nawiasem, też nie byłoby bez znaczenia dla wojny wyniku przyszłego, bo każdy dzień Stalinowi podarowany go wzmacniał... Jeśli by zatem Hitler uderzył na Francyję jesienią, my byśmy najpewniej jeszcze w aliansie nie byli nadto ścisłem, tandem byśmy w tej rozgrywce udziału nie brali, osobliwie, że i pewnie Niemiaszki by się może i lękały siły tradycyjnych w Polszcze profrancuskich sentymentów. Najpewniej rolą naszą byłoby tu Niemca od wschodu i możebnego od Sowieta uderzenia osłonić, które gdyby nastąpiło, być i może by wojny rozstrzygnęło rychlej, przecie dziwniem pewny, że by się jeszczeć naówczas Stalin nie ruszył. Czemuż to?
 Ano po pierwsze dla świadomości niegotowości własnej, secundo, że hołdował on wówczas zasadzie, by się kapitaliści wykrwawiali wzajem najdłużej jak się da, tertio, że najpewniej układ Ribbentrop-Mołotow w jakiej cośkolwiek odmienionej formie jednak zafunkcjonował i zadania swego doraźnie spełnił. Odmienionej w tem sensie, że skoro my byśmy się do hitlerowskiego dali przyprząc rydwanu, to naturaliter bylibyśmy i tegoż czasu pod Berlina protekcyją, aleć nie znaczy to, że nie dałby Hitler zielonego światła Stalinowi względem pozostałych tegoż traktatu przedmiotów, jako Litwa, Łotwa, Estonia i być może Besarabia rumuńska... Ano i może quarto, że insza rzecz wykrwawionemu i niemal obalonemu na kolana nóż w plecy wbijać, jako iście 17 września nam uczynili, a insza z gotową do boju armiją, a nawet dwiema, bo przecie wcześniej czy później i niemiecką, mieć sprawę...
   Zda mi się przy tem, że wszytko to by się odbywało póki co, przy całkowitem desinteressement amerykańskiem, natomiast na obojętność sobie z pewnością nie mogliby pozwolić Anglicy. Byłaż ta wojna kresem po prawdzie ich imperialnego świata, ale tego przecie w jej początkach wiedzieć nie mogli i w imię obrony tejże imperialnej pozycji, a i skrzętnie od dziesięcioleci pielęgnowanej w Europie zasady równowagi, ruszyć się w obronie Francji po prostu musieli. Klęska Francji najpewniej byłaby jeszcze szybszą, niźli prawdziwie w 1940 i czy Hitler by się bawił wówczas w ostawianie jakiej nieokupowanej części, to przyznam, że nie wiem, ale nie widzę i żadnego racjonalnego powodu, by tak miał uczynić.
  Najpewniej też i z wiosną 1940 przyszłoby do rozgrywki z Anglią i tutaj już pewnie by się nasi znaleźli żołnierze, a przynajmniej lotnictwo. Uważcież, Lectorowie Mili, że są głosy, co nie całkiem bezzasadnie twierdzą, że wiktoryją w prawdziwej powietrznej "Bitwie o Anglię", w znacznej mierze owi naszym zawdzięczają orłom, którzy strącili kilkanaście procent z ogólnej liczby zestrzelonych aeroplanów niemieckich. Szły ongi u Torlina (którego przez grzeczność proszę o linku przypomnienie) rozważania o tem, jak tam zbrakło niewiele, by to Niemce tryumfowały. No i wystawmyż oto sobie, że nie masz tam tego sławnego Dywizjonu 303 i inszych asów naszych, za to owi są po barykady stronie przeciwnej. I niechaj się tylko tak sprawią, jak się sprawili, nie gorzej, to już dysproporcyja owych strat oznacza owych kilkunastu procent po jednej ujęcie, a po drugiej dodanie, ergo szala się w sumie o trzydzieści ich z górą przechyla...
  A mniemam, że to ostrożne ujęcie, bo przecie na Wyspy dotarła nieliczna tych lotników garstka, my zaś moglibyśmy Göringowi w dyspozycję oddać to wszystko, co realnie 1 września 1939 roku stanęło do boju, nieuszczuplone poległymi we Wrześniu, rozstrzelanymi w Katyniu i uwięzionymi po stalagach, łagrach i więzieniach połowy Europy... Plus to, co zapewne byśmy jeszcze przez ten czas sformowali, czyli najmniej byłoby to siedem-osiem dywizjonów myśliwskich i cztery-pięć bombowych (czyli najmniej czterokrotnie więcej, niż ich w tejże batalijej wojowało prawdziwie po brytyjskiej stronie). Być i może, że nie wojowaliby od tejże batalii początku, być i może, że sięgnięto by po nich dopiero wtedy, gdyby Niemcy sobie nad Londynem pierwsze wyłamali kły, być i może, że by zeszło krzynę nim by się na Messerschmitty przesiedli, aliści nie sądzę, by im co z tem dłużej schodzić miało, niźli ze Spitfire'ami zeszło, a może i chyżej na to wzgląd mając, że niemiecka mowa była w Polszcze dobrze znaną, zaś angielskiego narzecza przyszło się dopiroż tym nieborakom naszym uczyć na miejscu, pospołu i z aeroplanami nowemi... Być i może, że i sama ta bitwa by się nie rozstrzygnęła w kilka tygodni, a dopiero w miesiącach, luboż i nawet w pół roku, ale jej wyniku byłbym w tychże odmienionych cyrkumstancyjach pewnym... Summa summarum, mniemam, że jeśli gdzie w tej wojnie moglibyśmy być prawdziwie języczkiem u wagi, to właśnie w tem alternatywnem scenariuszu, rozstrzygając na korzyść Hitlera tejże "Bitwy o Anglię" nowej.
  Nie pojmuję zupełnie czemuż to większość autorów owych scenariuszy milcząco zakłada, że szłyby one z grubsza i podobnym torem, jak historia prawdziwie zdarzona, czyli widzą Wielką Brytanię przed inwazją obronioną i dalej w ciągu tej wojny jako jednego z jej graczy głównych i rozgrywających. Podług mnie zaś rzecz byłaby zupełnie realną, by po pogromieniu brytyjskiego lotnictwa pokusić się i o Wysp Brytyjskich zdobycie. Przyjmuje się powszechnie, że to Kanał La Manche i flota brytyjska tymi zaporami nie do przebycia były i że podobnie jak za Napoleona czasów by inwazji zapobiegły... Tyle, że od Napoleona czasów pojawiły się i okręty podwodne** i aeroplany, a nie sądzę, by trza było Niemcom do Pearl Harbour czekać***, by im kto pokazał, jak z flotą nawodną lotnictwem wojować. I z pewnością nie musieli by czekać Wachmistrza, by im doradził floty nawodnej na Kanał ruszyć, nie tyle na to, by z Home Fleet wojowała, ile by za przynętę służąc, wywabiła ją na ten Kanał z portów pod torpedy u-botów i bomby lotnicze... Przyjmuję zatem, że z jesienią najdalej 1940 roku mamyż w Europie pokończonej wojny i Niemce z wasalami swemi zdusiły i Anglii i Francji, co nie znaczy, że by się dajmyż na to Churchill nie ewakuował do Kanady i stamtąd sił wszelkich kolonialnych do dalszej rozprawy nie zbierał i w Waszyngtonie nie kołatał o pomoc. W każdem bądź jednak razie dalsze Brytyjczyków w tej rozgrywce znaczenie by się de facto skończyło i rozgrywających na placu boju by pozostało trzech, jeśli Cesarstwa japońskiego nie liczyć, a trudnoż mi przypuścić, by się owo na kolonialne brytyjskie, francuskie i holenderskie nie połaszczyło pozostałości wcześniej niźli w historii prawdziwej, osobliwie, że ich europejskie metropolie same by już okupowanemi były. Zatem nie Pearl Harbour w grudniu 1941, a być może Singapur w 1940 byłby początkiem wojny światowej na Dalekim Wschodzie, a to znów, okrom kompromitacji Armii Czerwonej w walkach z Finami, byłby jeden dla Stalina powód więcej, by z atakiem w Europie zwlekać.
   Najpewniej zatem nic by tu nie zaszło przed czasem, którego Stalin sobie i Krasnoj Armii na lipiec 1941 roku naznaczył, a w czem go Hitler w końcu czerwca ubiegł. Ano i tu by pewnie rzeczy znaną biegły koleją, z modyfikacjami dwiema, jako to czterdzieści najmniej polskich dywizji po stronie napastnika, a i marginalne zgoła dostawy sprzętu amerykańskiego w ramach Lend-Lease, no bo nawet zakładając, że Amerykanie by uznali Stalina sojusznikiem i tejże w Kongresie przepchnęli ustawy, to jakże tego czynić technicznie, jeśli by tych konwojów trzeba było słać z pominięciem Wielkiej Brytanii (a dzięki niej Niemcy by jeszcze kilkusetkilometrowego pasa wkoło nich na Atlantyku zyskali, gdzie by tych konwojów bezkarnie mogli bombardować), prosto z Nowej Funlandii do Murmańska, bo przecie nie przez Pacyfik, ponad wrogą Japonią, przez Alaskę, Cieśninę Beringa i Syberię. Wbrew pozorom byłyby to zmiany dość znaczne, choć jeśli przyjmiemy, że to była wojna ideologij i Hitler by się odwieść nie dał od największego, moim zdaniem, błędu, to zapewne efekt końcowy byłby tenże sam: czerwony sztandar nad Bramą Brandenburską... Tyle, że może nie w 1945, a może w 1947, 1948 czy może i jeszcze później...:((
   Jakiż to błąd, zapytacie? Ano ten, który kazał władcom Niemiec za podludzi mieć wszystkich Słowian, czy szerzej: wszystkie ludy na Wschodzie i stał na zawadzie temu, by z ochotników pod niemieckie się garnących sztandary formować wojska przeciw Stalinowi nowe. I wynikłego z tegoż zaślepienia ignorowania faktów, że w licznych miejscowościach, bynajmniej nie jedynie na Ukrainie, Litwie, Białorusi, republikach nadbałtyckich, aleć i w samej Rosji wkraczających Niemców (a w Mołdawii wojska rumuńskie) witano chlebem i solą, jako wyzwolicieli! Że na tyłach Armii Czerwonej, nad Terekiem i na Kubaniu wybuchały regularne powstania kozackie! A przecie mimo tejże niechęci i niedopuszczania ochotników (podkreślem: ochotników, nie żołnierzy z poboru) do walki na froncie, przez wszystkie przy Wehrmachcie formacje policyjne, pomocnicze czy i stricte wojskowe przewinęło się na froncie wschodnim wg różnych szacunków od 800 tysięcy do 1, 2 mln dawnych obywateli sowieckich. Ludzi, którzy nawet jeśli nie byli zdeklarowanymi antybolszewikami, to podług kryteriów zdrady rozumianych przez Stalina i NKWD, nie mieli już innego wyboru, niż walczyć do ostatniego naboju...**** Wystarczyło zatem tylko otworzyć szeroko drzwi dla wszystkich chętnych, dać im broń i stworzyć ramy organizacyjne, a dla zachęty przynajmniej zadeklarować jakieś formy powojennych względnie autonomicznych relacyj z dominującą Rzeszą i Związek Sowiecki upadłby rozgromiony przez własnych obywateli, mających dość tego "komunistycznego raju". Że Hitler się nie zdobył na to, kolejnym i bodaj najlepszym jest dowodem, jak dalece ideologiczną była to wojna... I może na szczęście nasze, bo gdyby się zdobył... to nie wiem, czy byśmy dziś mięli sposobność o inszym urządzeniu świata rozprawiać, bo ów by go nam wówczas urządził na dziesięciolecia...
  Przyznam, że nie wiem, czy by Sowieci bez pomocy aliantów i pozbawieni własnych zapleczy żywnościowych potrafili przetrwać tę wojnę... Być może jej finałem byłby głodowy bunt powszechny, który zmiótłby władzę rad i trudno mi w tej chwili rozważać co by się na jej gruzach rodzić mogło. Ale, że zawsze mam w pamięci słowa Szwejka o tym, że "nigdy jeszcze nie było tak źle, żeby nie mogło być jeszcze gorzej", to pozwolę sobie na inne prognozy, bo podług mnie owe są wielekroć więcej prawdopodobnemi.
  Oto Stalin, oddawszy Moskwę, Stalingrad, Leningrad, aleć i Kazań wraz z europejską cześcią swego państwa, nadludzkim wysiłkiem i nieludzkim terrorem doprowadza do ustabilizowania linii frontu na Uralu i tam w ciągłych walkach, przesuwających ten front już to kilkadziesiąt kilometrów na wschód, już to na zachód, trwa miesiącami, a nawet latami, doczekując chwili, gdy Amerykanie oswabadzają strefę Pacyfiku z japońskich najeźdźców, a samo Cesarstwo, przymuszają do kapitualcji, zrzuciwszy bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki, choć nie wiem, czy już w 1945 roku. Być może nawet i rok później... Dopiero wtedy dostawy sprzętu i żywności mogą począć płynąć przez Alaskę i Syberię do wykrwawionych i goniących resztkami sił oddziałów niedorostków i starców tworzących kolejną już Armię Czerwoną. Też gdzieś zapewne w w tymże dopiero roku można będzie myśleć o oswobodzeniu Wysp Brytyjskich, co zajmie najmniej kolejny rok, zatem szanse na lądowanie w Normandii widziałbym dopiero gdzieś w 1947 roku, ale już sama ta groźba zmusi Hitlera do odesłania części wojsk na Wał Atlantycki i Rosjanie zaczną powoli, acz nieubłaganie odzyskiwać teren, by najpewniej w 1948 dotrzeć do naszych obecnych granic. Najpewniej w tym samym czasie Amerykanie ze wskrzeszonymi wojskami brytyjskimi i francuskimi stają nad Renem i nie widzę żadnego powodu, by i europejskiego przeciwnika nie zamyślali zmusić do kapitulacji tymi bombami, które się tak skuteczne okazały wobec Japonii...
  I tu zaczyna się gehenny część najstraszniejsza, bo to do czego nas namawiają autorzy owych scenariuszy, czyli porzucenie Hitlera w odpowiednim momencie, jak to uczynili Włosi, Rumuni, Węgrzy etc. łatwo się przedstawia na papierze, ale w naszej alternatywnej rzeczywistości byłoby to zgoła nierealnem. My przecież nie kapitulowalibyśmy przed jakimiś nieokreślonymi aliantami reprezentującymi kulturę zachodnią i znającymi konwencje genewskie i haskie, a przed konkretnym barbarzyńcą idącym ze wschodu i o niczym nie marzącym bardziej niż o zemście za okropności tej prawie już dziesięcioletniej wojny i niemal nieuchronny swój niedawny upadek... A lwia część naszej armii by już w tym czasie bielała brzozowymi krzyżami po drodze do Uralu i z powrotem... Nie byłoby AK, planu "Burza", bohaterskich zrywów, bo nie byłoby komu ich dokonywać. Mielibyśmy wybór taki, jakiego ma człowiek bezbronny na brzegu afrykańskiej rzeki, ku któremu podchodzi wygłodniały lew, a w rzece czai się równie wygłodniały krokodyl! Moglibyśmy sobie tylko wybrać, które kły nas unicestwią...:(
  I imaginujmyż dalej, że się ta wojna czymś na podobieństwo Poczdamu kończy... Tak naprawdę jest to rozgrywka pomiędzy dwoma potęgami, czyli Stanami Zjednoczonemi i Związkiem Sowieckim. I wielce istotne, kiedyżby się ta pokończyła wojna i kiedyż byłby ów Poczdam bis... Najpewniej gdzie w 1948, może 1949 roku, zatem naprzeciw Stalina by tam zasiadł Truman, który z pewnością nie był dla moskiewskiego lisa godnym partnerem. Ale, że to historia alternatywna, to możem i przyjąć, że zasiadłby tam Thomas E.Dewey, któremu doprawdy niewiele zbrakło, by w wyborach 1948 roku bezbarwnego i nielubianego Trumana pokonać... A Dewey umiał z gangsterami gadać*****, to i by może na Stalina miał jaki sposób... Tyle, że nawet on nie zaryzykowałby kolejnej wojny w sprawie traktowania przez sojusznika pokonanego wroga, a nie łudźmy się, że bylibyśmy tam czymkolwiek więcej. Postrzegani bylibyśmy przez obu, jako ci, którzy ten korowód okrucieństw rozpętali i którym się należy sprawiedliwa kara. I tu bym chciał wrócić do słów z tejże noty początku, tych o zmieniających się zachowaniach innych wobec zmiany postawy naszej. Polska, będąca ofiarą niesprowokowanej napaści w 1939 roku budzi w świecie zrozumiałe współczucie i chęć jakiegoś, na miarę możliwości współczującego, zrekompensowania jej krzywd. Polska, która w 1939 roku sama dobrowolnie przyłączyłaby się do agresora, jedzie odtąd z nim na jednym wózku, a nawet po tej jego gorszej stronie, bo nie ma nawet tego potencjału ludności i przemysłu, z którym się liczyć wypada... Wielka Brytania udzieliła Polsce gwarancji niepodległości, ale już o granicach w tych gwarancjach nie było ani słowa, zatem w historii realnej Stalin rozumie, że uczynienie z nas "siedemnastej republiki" jest tym czymś, czego Churchill zaakceptować nie może. Dlatego kroją i kombinują, wasalizują twór formalnie niepodległy, by Churchill mógł uważać, że zachował twarz. Wobec Polski-agresora żadne dawne brytyjskie gwarancje nie mają znaczenia, a co więcej, jeśli nawet Churchill by siedział przy tamtym stole to raczej by pałał żądzą odwetu za tych polskich lotników, przez których przegrał naszą alternatywną "Bitwę o Anglię". Któż zatem miałby się ująć za nami? Odpowiedź jest prosta: nikt! 
  Wylądowalibyśmy w sowieckiej strefie dominacji, obojętne czy ta kończyłaby się na Łabie, na Wezerze, czy na Renie. Nikt by ani nie pomyślał o jakichkolwiek Ziemiach Odzyskanych celem "rekompensaty" za te, utracone na wschodzie... Najpewniej i jeszcze utracilibyśmy naszą część przedwojennego Śląska dla prozaicznej wygody łatwiejszego administracyjnego zarządzania przez okupantów jednolitym administracyjnie i gospodarczo terenem. Nie wykluczam, że i coś podobnego spotkałoby nasze przedwojenne Pomorze, by Pruska Republika Rad była tworem spoistym i jednorodnym. Czy zatem Polska Republika Rad miałaby mieć kształt zbliżony do dawnego Królestwa Kongresowego z lat 1815-1830? Najpewniej i to nie, bo Stalin wielce rad by zrobił prezent litewskim towarzyszom z naszego Augustowa i Białegostoku... Czym zatem bylibyśmy? Kawałkiem Związku Sowieckiego, wielkości Księstwa Warszawskiego, zasiedlonym przez polskojęzyczne resztki narodu, uważanego przez większość narodów świata za pariasa i zbrodniarza, niewiele lepszego od nazistów niemieckich... Być i może, że by Sławoj-Składkowski na jednej ławie zasiadł z Göringiem i Keitlem w Norymberdze...
    I najważniejsze: czy byłoby warto? Ano częściowo ta odpowiedź już nasuwa się sama, ale warto doprecyzować, bo może choć w substancyi ludzkiej byśmy na tem szczęśniej wyszli? I, niestety, tu także przyjdzie rozczarować... Żaden kraj i żaden naród okupowanej Europy nie uchronił swoich Żydów przed eksterminacją, wliczając w to i przez długi czas niby wolną częściowo Francję i nawet Węgrów, dla których prawdziwa niemiecka okupacja się dopiero od 1944 roku zaczęła. Trudnoż zatem przypuścić byśmy i my uchronili naszych, osobliwie że spora część narodu wielce by i bez hitlerowskich nawoływań za tym była, byśmy im sami jakie "ostateczne rozwiązanie" zgotowali... Zatem z sześciu milionów obywateli II RP już lwią część skreślić możem tak samo, jak i w historii prawdziwej. Co do pozostałych, to nie sądzę, byśmy stracili ich mniej, gdyby przyszło do zdobywania miast naszych przez sowieckie dywizje, mające w zwyczaju najpierw obiekt szturmu zrównać z ziemią ogniem artylerii i lotniczemi bombami... A cóż dopiero mówić o tem, gdybyśmy jeszcze gdzie celem się stać mięli na podobieństwo jakiej Hiroszimy przykładnej nowej...
  Jakież konkluzje zatem? Ano takie, że mając w 1939 roku wybór między tem, czy się dać pożreć samotnie, nie łudząc się, że ktokolwiek po nas zapłacze, luboż przyłączyć się i skończyć tak, jakem tego właśnie nakryślił, wybrali nasi włodarze wyjście trzecie, najlepsze z punktu widzenia państwowości naszej i w gruncie rzeczy jedyne... To, którego im ponoć wskazał sam umierający Marszałek: "Balansujcie, dopóki możecie, a gdy już się nie da, podpalcie świat!"
________________________________
*poczynając od Tymoteusza Pawłowskiego, autora artykułu „Gdyby z Hitlerem” z „Czasu Fantastyki” nr 1, poprzez Rafała Ziemkiewicza i Szczepan Twardocha, wielce poważanego skądinąd przeze mnie historyka, ś.p. profesora Pawła Wieczorkowicza, a ostatnio już i nawet przez Korwin-Mikkego.
**Nawiasem to Fulton swojej łodzi podwodnej prototypu Napoleonowi prezentował i został przezeń wydrwionym...
*** Japończycy z kolei wzorowali się na... brytyjskim ataku na włoską bazę w Tarencie w listopadzie 1940 roku, który że nie tak spektakularny, czeguś świadomości powszechnej umyka...
**** O jednym takim, beznadziejnie w Historię uwikłanem, Pawle Szandruku, ukraińskim generale, polskim pułkowniku, po wojnie przez Andersa odznaczonym Virtuti Militari i niemieckim SS-Brigadefühferze, żem już ongi był pisał tutaj
***** Jako prokurator Nowego Jorku doprowadził w latach 30-tych do skazania Dutcha Schulza i Luckiego Luciano...

31 komentarzy:

  1. Z alternatywną historią jest jak z s-f: wielu pisze, a Verne'mu się sprawdza... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpowiem znalezionym właśnie w wyszperanej wreszcie u Torlina dyspucie, do której się odwoływałem cytatem przez Torlina użytem, jak rozumiem z Sapkowskiego: "Bo – jak powiedział Elf Avallac’h – “przepowiadać przyszłość potrafi każdy. I każdy to robi, bo to wszakże łatwe. Nie jest żadną sztuką przepowiadać. Sztuką jest przepowiadać trafnie”. I na tem polega różnica, że każdy z przepowiadających przyszłość może współcześnym sobie krytykom rzec, by poczekali głupie sto lat i zobaczą, że miał słuszność. A czy miał, to już weryfikuje historia i wieszczącego to najprawdopodobniej w najmniejszej już nie zajmuje mierze... Z analizującemi rzeczy zdarzone i próbującemi pisać scenariusze alternatywne rzecz jest dużo gorsza, bo na ogół niemożliwa w żaden sposób do zweryfikowania... co, niestety, coraz częściej jest assumptem do popuszczania wodzów rozbuchanej imaginacyi, czego przynajmniej ja, mam nadzieję, staram się unikać...
      Kłaniam nisko:0

      Usuń
  2. Nie nudziłem się - wywód całkiem sensowny i prawdopodobny.
    A zaczepiłem jeszcze o Pawła Szandruka - cokolwiek by nie mówić, to Ukraińcy Petlury byli naszymi najwierniejszym sojusznikami.
    Znałem paru Ukraińców - wcale nie wyglądali na krwiożerczych - raczej normalni. Coś w tych nacjonalizmach jest takiego, że bez wroga ani rusz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co nacjonalizm robi z mózgu to zajęcie najczęściej już, niestety, dla patologów... Na Litwinów współcześnych przykładzie masz dowód jak można na siłę robić sobie wroga z sąsiada, który naprawdę w zaraniu stosunków współczesnych miał ku nim ogromne pokłady życzliwości i nadziei... Ale ja to kładę na karb tegoż narodu młodości, zdaje się, że jest w dziejach każdego tworzącego się dopiero narodu coś jak szkarlatyna, przez którą przejść trzeba (podobno, bo ja akurat żem do dziś, odpukać, nie przeszedł:), że koniecznie potrzeba mieć wroga... A jak się nie ma, to go wymyślić...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. Vulpian de Noulancourt19 września 2013 22:03

    Nie żałuję, że Cię o ten temat zapytałem i do rozważań trochę się przyczyniłem. Twoja wizja historii alternatywnej dech w piersiach zapiera.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem, że niekoniecznie w sensie upajania się temi wizjami, lecz raczej zgrozy...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  4. Hmm... skąd założenie, ze Hitler zaatakuje wpierw Zachód? Polska jako sprzymierzeniec niełatwo dałaby się do współdziałania użyć, a w ataku na Rosje - dużo chętniej. A Stalin nierównie słabszy niż 2 lata później...
    A gdybyśmy go, łobuza, przycisnęli do Uralu, tam zapewne by się ostał, ale ileż ludności by mu zostało, jakiż potencjał? być może też republiki azjatyckie połączyłyby się z mahometańskimi braćmi? A jeszcze Japończycy pewnie przygrzaliby mu tyłek... A Zachód, jak się nie ruszył w obronie Polski, tak by siedział cicho i trząsł się czekając.
    Zwróciłby się Hitler teraz na Zachlod, zapewne pokonałby Anglie. Cóż Ameryka? Mało kłopotów Z Japończykami, żeby odbijać Anglię? Zawarliby z Hitlerem pokój, dla spokoju sumienia zastrzegając dla Anglików pewną autonomię.
    A co dla nas? ano, nic dobrego. Panowanie sowieckie przeminęło, a czy z niemieckie nie okazałoby się trwalsze?
    Weźmy drugi wariant: atak naprzód na Zachód. Ja tam wolę założyć, ze udział polski byłby tylko symboliczny. Osłaniamy Hitlera od wschodu, z Zachodem daje sobie rade sam. I tak jego potencjał większy jest o siły zużyte we wrześniu 39 i o zbędna osłonę od wschodu. Pokona Anglię albo nie. Polska armia w międzyczasie dozbrojona, rozbudowany polski przemysł wojenny. Stalin, jak u WPana, oprze się aż na Uralu. Pod okupacja znajdzie się 75%, jeśli nie więcej, sowieckich poddanych. Cóż Stalin z pozostała garstka? Załóżmy, ze Ameryka będzie odbijać Europę. Wylezie i Gruzin ze swej nory, może i odzyska część imperium. Ale nie na Łabie się spotkają lecz dużo dalej na wschód. Jeszcze tylko trzeba będzie nam na czas zmienić front. Co się stało Włochom, głównemu sojusznikowi Hitlera?
    sługa uniżony

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skąd założenie takie? Najpewniej z wytycznych, jakie Oberkommando der Wehrmacht od Hitlera otrzymało, bo plan ataku na Francję ataku był gotowym przódzi, niźli "polski" Fall Weiss, do którego dopiero 11 kwietnia (po polsko-brytyjskiej umowie zawartej 6 kwietnia) zostały wydane przez Hitlera wytyczne... To nie ja, Mości Krzysiu, tak sobie wybieram, jeno tak właśnie Hitler planował. Nawiasem to i upierał się przy uderzeniu na Francję, nawet po kampanii w Polsce jeszcze w październiku, najdalej w listopadzie 1939 roku. Dopieroż mu jenerałowie przedkładali, że trudnoż tego czynić zapasów amunicji nie mając (Jodl w Norymberdze przyznał, że gdyby kampania w Polsce potrwała jeszcze z 10 dni, to Wehrmacht miałby nielichy z amunicją i bombami kłopot), paliwa, co go dopiero od Stalina wyglądali w ramach dostaw przez Ribbentropa z Mołotowem ugadanych (ostatni pociąg z dostawami dla Hitlera przejechał granicę 21 czerwca 1941) i że w błocie jesiennym cały Blitzkrieg ugrzęznąć może...
      Nie sądzę, by Polska przystępując do sojuszu z Hitlerem tym była partnerem, który by cokolwiek narzucać tu mógł, raczej by nam pozostała rola realizatora decyzji w Berlinie zapadłych. Zatem, choć z pewnością bliższa sercu naszemu by wyprawa na wschód była, to nie sądzę byśmy byli w mocy Hitlera plany odmienić, a ten postanowił najpierw słabszego z przyszłych wyeliminować wrogów, by mu ani brytyjski, ani być i może przyszły amerykański korpus ekspedycyjny nie miał nawet i wylądować gdzie.
      Zgodzę się w zupełności, że Stalin był wielekroć słabszym w 1939 roku, co zresztą fińska obnażyła wojna (przy okazji upewniając Hitlera przy słuszności powziętych decyzji i w tym, że na Stalina ma jeszcze czas). Tyle, że nawet gdybyśmy go, jak powiadasz "przycisnęli do Uralu", to nie oznacza, że byśmy go rozgromili, zatem front wschodni wiązałby dziesiątki dywizji, a drugie tyle zapewne partyzantka masowa, która byłaby pewnikiem, jeśli by Niemcy swej polityki represji nie odmienili. A czy by się Francuzi nie ruszyli, za byle większym na wschodnim froncie niepowodzeniem, to już nie takie pewne, a trudno wojny na wschodzie prowadzić, ustawicznie się w tył oglądając. I powtórzę, com rzekł w nocie: wojnę na dwa fronty w Niemczech w międzywojniu rozumiano jako najgłówniejszą (obok "zdrady" rewolucyjnej i "żydowskiej") przyczyny klęski, więc odżegnywano się od niej, jak diabeł od wody święconej... Ironia Historii sprawiła, że przyszło ten sam błąd powtórzyć:)
      I drobna jeszcze uwaga co do tych sił niemieckich "zużytych we Wrześniu". Nam się zdaje, żeśmy nie wiedzieć jak upornie stawali, wiemy żeśmy krwawili ponad wszelką miarę, to i zdaje nam się, że i straty niemieckie być po temu jakoś powinny adekwatne... Tymczasem to, co Hitler stracił w kampanii wrześniowej, to 16 343 zabitych, 27 280 rannych, 3409 zaginionych, czyli realnie w stratach nieodwracalnych jakie dwie dywizje, rozgramiając naszych czterdzieści, że już brygad kawalerii i Obrony Narodowej nie liczę...:((
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  5. Drogi Wachmistrzu, to nie było w notce, tylko w dyskusji. Boję się, że nie będę miał czasu na wyszukanie, bo pracy absolutny nadmiar (z pracującym weekendem), a i wyjazd do Gruzji w poniedziałek. Pozdrawiam Cię i przepraszam. Nie gniewaj się

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gniewać się? Torlinie, czyś Ty szaleju się najadł?:)) Ja? Na Ciebie?:)) Takem i poniewczasie pomyślił, żeś przecie na wsiadanem ku tejże Gruzji, to i pewnie ani nawet nie przeczytasz słów tych, a tu: jakie miłe rozczarowanie:)
      I nie ma tego złego, by na dobre nie wyszło, bo w rzeczy samej rzecz szła w komentarzach do tematu również ważkiego, przecie po tytule za czorta bym się nie domyślił, że to z tem było związane... A poszukując żem najpierw wynalazł Twej noty o rajdzie na Połtawę, co też było bardzo pouczające...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  6. Do Lectorów, co żywi i cali aż tutaj dotarli:) Notka, do której się odwoływałem u Torlina jest tutaj, zaś choć nota dla innych przyczyn jest pasjonującą, podobnie jak dysputy całość, przecie sprawy, o które najwięcej mi szło, z "Bitwą o Anglię" związane, znajdzie Czytelnik Miły w komentarzach Paka, osobliwie zaś w tym z godziny 13:49 z 30 maja 2011 roku.
    Kłaniam Wszystkim nisko:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ponoc Napoleon twierdził, że historia jest bajką. I ile osób, tyle wersji...

    Dobrze się czytało powyższą, a i morał niejako pocieszający, że mogło być jeszcze gorzej, a nie było...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może być jeszcze gorzej, bo każda z osób może mieć więcej niż jedną wersję:) Sam miałbym może kilka...:))
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  8. Kompanionie Drogi!

    Dotarłżem teraz gdziesi do połowych arcyciekawych rozmyślań Twoich...a że obiad już czeka, tandem dokończę to w chwili sposobniejszej...
    Jednak teraz myśli moje są takie:

    Wiem ja od dawna, iże Hitler podziwiał Piłsudskiego, zasię w czas pogrzebu Marszałka kondolencyje nawet przysłał. Zasię Goebbels w najwcześniej fazie tych spraw mówił często i gęsto o jakiemś sojuszu polsko-niemieckim...

    Jednakowoż dopiero tutaj dowiaduję się, iż pierwsza miała być agresja na Francję...zasię z tego co piszesz wynika, żeśmy sobie winni tego, co stało się w 1939!

    Kiedy doczytam resztę, może i co więcej jeszcze dopiszę.

    Tymczasem, kłaniam nisko!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak to bywa, że łobuz czasem tylko od siebie większego łobuza uważa, a najwięcej szacunku Hitler do Piłsudskiego nabrał, gdy ten mu w 1934 wojną prewencyjną groził... I za diabła się nie zgodzę, żeśmy tu czemuś winni, chyba że za winę to uznać, że istniejemy. To jakbyś twierdził, że Twoi umiłowani Irlandczycy temu winni, że cięgiem Brytom na zawadzie stali i ci biedacy nie mięli doprawdy inszego wyjścia, jak Irlandczyków najeżdżać, łupić, wyrzynać i wyzyskiwać...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Nie od dzisiaj twierdzę, iże Wasza Miłość sam byś się na historyka pierwszorzędnego nadał, co udowadniasz stale tutejszemi notami.
      I gorąco Cię przepraszam, jeślim uraził wnioskami memi poprzedniemi, aleć taki obraz mi się wyłaniał ze słów Twoich do tamtej chwili.

      Teraz widzę, że inaczej się to wszystko dla nas potoczyć nie mogło, bowiem każde inne rozwiązanie byłoby wielokroć gorszem. A te bomby atomowe w Europie aż dreszczami zimnemi człeka przejmują.

      Nie do końca rozumiem tylko tej części o "siedemnastej republice" jaką mielibyśmy być w ZSRR... Stalin bałby się Churchilla aż tak? Skoro w brytyjskich gwarancjach żadne granice nie były określone? Brytyjczycy nawet by palcem nie kiwnęli w naszej obronie, jak to miało miejsce naprawdę.
      Zresztą, słyszałżem onegdaj, że Stalin rzeczywiście zamierzał tak zrobić, jeno powstrzymała go myśl o wściekłości Polaków, którzy nie znieśliby takiego traktowania...

      Kłaniam niziutko, jak zawsze w podziwie dla Waszmości pozostając :)

      Usuń
    3. A jakże byś to miał mię, Celcie Miły, urazić? Przecie jeno dysputujemy?:) Stalin Churchilla bynajmniej się nie lękał, ale wielce mu na legitymizacji dokonanych podziałów zależało, iżby to nie wyglądało jeno na jednostronne łupiestwo... A gwarancje brytyjskie dotyczyły jedynie zachowania naszej formalnej niepodległości, zatem choćbyśmy wyszli z wojny wielkością do Monaco podobni, ale niepodlegli, to formalności stałoby się zadość. Natomiast "siedemnasta republika", czyli wcielenie do Związku Sowieckiego, już było z utratą suwerenności tożsame i tego, jak mniemam, Churchill by już własnem podpisem sygnować nie mógł i nie chciał...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  9. Trudne zadanie Waszmość sobie i czytelkikom postawiłeś, a zwłaszcza w warstwie komentarzy, które trzy moga mieć oblicza. Pochwalne, polemiczne i rozwijające dyskusję w temacie. Pochwalić tekst, to za mało powiedziane, bo jest najzwyczajniej profesjonalny. Polemika z tezami nie wchodzi w grę, bo jak to z fantazjami bywa, każdy koncept jest słuszny, a zarazem niesłuszny, a na rozwinięcie tematu było by mi trudno się pokusić. Zatem serdecznie pozdrowię z zaścianka Loch Ness :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo zgrabny unik:) Doceniam i dziękuję:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  10. Przyznam, że jestem pod wrażeniem Twojego, Szanowny, tekstu - ogromnie się cieszę że tematy niewygodne i dyskusyjne nareszcie stają się codziennością. Cóż - obojętnie co mogłoby się stać, przy naszym położeniu geopolitycznym - i tak przegralibyśmy wojnę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja jestem pod wrażeniem Brunetowej obecności i powoli dociera do mnie, że pogłoski o jego odejściu w cokolwiek były stanowczo przesadzone:)Cieszy mnie też, że po czasie niejakiem rzecz można nazywać po imieniu, a nie wmawiać wszystkim, żeśmy ją niby (tę wojnę znaczy) wygrali...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  11. Trudno powiedzieć co by było gdyby, nie mam w tym względzie własnej koncepcji, bo za mała jest moja historyczna wiedza. Waćpana podziwiam za kunszt z jakim przybliżasz nam wydarzenia historyczne, serdecznie pozdrawiam i szacunek wyrażam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszelkie gdybanie to ma do siebie, że jest ex definitione niesprawdzalnym, zatem i niepewnym... Co nie znaczy, że nie warto tego czynić, choćby po to, by się ćwiczyć w podejmowaniu decyzji na przyszłość. Bóg Zapłać za dobre słowo:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  12. Odpowiedzi
    1. Powitać przede wszytkiem nader miło:) Jeśli idzie o skuteczność gdybania w odniesieniu do przeszłości, to nie sposób się nie zgodzić, że choćby i tysiąc teoryj nie zmieni zdarzeń zaszłych... Aliści jeśli już o przyszłość idzi, to zdecydowanie oponować temu będę, że na nic... Przeciwnie: nadziei pełnym, że jest przy władzy jaki ośrodek, który tem się właśnie zajmuje, bo nic lepiej umysłu nie ćwiczy i nie szykuje lepiej na jakie kolejne chwile trudne, gdyby - nie daj Bóg - podobnie trudnych przyszło dokonywać wyborów...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  13. Poznajemy historię, żeby wyciągać wnioski na przyszłość, a tego się nie da bez gdybania - wygrywa ten kto przewiduje więcej kroków naprzód - stąd i takie analizy, czasami nawet i fantastyczne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dodałbym tylko tyle do Twego zdania, by ono w pełni prawdziwym było: zamiast "poznajemy", to "powinniśmy poznawać", bo dziś nie wydaje mi się, by się tem ktoś jeszcze, poza mną, bawił... I coraz częściej ze smutkiem konstatować przychodzi, że jeśli Historia czegoś naucza, to najczęściej tego, że jeszcze nigdy nikogo niczego nie nauczyła...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  14. Prawdziwiej będzie chyba "poznajemy czytając takie teksty". Nikt nas tu na siłę nie trzyma, więc chyba jednak? A nie nauczyła tych, którzy bardziej od nas powinni ją poznać, a zważ Wachmistrzu, że historyków u władzy całe zastępy, z tym że ten najważniejszy własnego dziadka się zaparł, pod pretekstem niewiedzy, bo jakiś dureń oskarżył go o służbę w wehrmachcie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet jeśliś przy słuszności, bo przecie nie mam na tego rodzaju przemyślenia monopolu:), to zasięg oddziaływania jest zbyt mizerny, by marzyć, że to gdzie dotrze szerzej...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Dużo nie trzeba Wachmistrzu, żeby w sprzyjających warunkach kamyczek lawinę ruszył, a nigdy nie wiesz który :)

      Usuń
    3. Lawina zazwyczaj oznacza destrukcję... Nie wiem, czy bym chciał do tego się jakimkolwiek moim przykładać kamyczkiem...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)