Pisałżem tu pozawczora kapkę o tych wyczynach Wieniawy, co Mu sławy największej przydały. Przyznam się, że (przy admiracyi całej:) podejrzewam Onego, że od czasu niejakiego sam o sobie już tej legedny z rozmysłem kreował... Że się poniekąd stał zakładnikiem własnego image'u... Owszem, niechybnie miał w sobie ciągoty ku breweryjom takowym. Nie bez kozery idolem Onego był napoleoński generał Lasalle, nie mniejszy paliwoda i hulaka:)) Tekstu, któregom tu już ongi użył, owej płomiennej ody niemal do kawalerii...Wieniawa popisał w przedmowie do przetłumaczonej przez siebie biografii Lasalle'a, pióra Marcelego Duponta...*
Nie jedyne to tłumaczenie, piórem Długoszowskiego dokonane... Spotkał żem się z opinią, że Jegoż tłomaczenie baudelaire'owskich "Kwiatów zła" do najcelniejszych należy! Sam do twórczości swej, z wyjątkami kilkoma, podchodził lekko i żartobliwie, cięgiem głosząc, że „znacznie łatwiej jest spłodzić sonet niż zjeść poprawnie rosół z kluskami.” Ale przecie całe niemal życie obcował z największymi z wielkich w tej mierze, którzy przecie nie jeno dlatego, że był duszą towarzystwa z niem przestawali! Lechoń, Słonimski, Tuwim, Wierzyński... że o wcześniejszych lwowskich czy paryskich znajomych młodopolskich nie spomnę...
Słonimski, skądinąd przyjaciel bohatera naszego szczery, po wojnie wiódł i pewnej kampanijej "odełgania" "zakłamanego obrazu Wieniawy" na celu mającej... cóż kiedy i sam się do tego poniekąd przyczynił przódzi... To on przecie napisał:
"Dzwoniąc szablą od progu, idzie piękny Bolek,
Ulubieniec Cezara i bożyszcze Polek."
To on przecie na skargi czyje, że mu Wieniawa upatrzoną piękność, "zdmuchnął" sprzed nosa, odparł filozoficznie, że "Wieniawa to siła wyższa"...
Ale to Wieniawę właśnie prosił na sekundanta w słynnem pojedynku ze Szczuką... I to tegoż właśnie szaławiłę, jako jedynego**, dopuścili Skamandryci do słynnej "loży szyderców", czyli do "stolika na półpięterku" w niemniej słynnej "Małej Ziemiańskiej"(na Mazowieckiej 12)... Czemu? Dla jakiej przyczyny? Flirt to jeno z ulubieńcem władcy? Znajomość wielce przydatna, jak to w słynnem wierszu "Męki z powodu Wieniawy" pisał Tuwim?:
Co kilka dni się do mnie
Ktoś nowy z prośbą zgłasza,
Zaczyna arcyskromnie
I bardzo mnie przeprasza:
„Pan mnie wysłuchać raczy,
O drobną chodzi sprawę,
Co to dla pana znaczy?
Pan przecież zna Wieniawę!
” W tych dniach się brunet zjawił,
Interes ma gotowy:
„Czy rząd by wydzierżawił
Monopol tytoniowy?
Nie chodzi o przekupstwo,
Dość zmienić jest ustawę!
Dla pana to jest głupstwo!
Pan przecież zna Wieniawę!”
Dentysta pewien z Brześcia,
Brat szwagra mej kuzynki,
Chce dla hurtowni teścia
Sprowadzić z Włoch rodzynki.
Godzinę mi tłumaczy,
Uderza w tony łzawe:
„Co to dla pana znaczy?
Pan przecież zna Wieniawę!”
Ignacy Pupcikowski
(Brat mleczny naszej praczki,
Pochodzą z jednej wioski)
Wyrabia wykałaczki.
„Szanowny pan wybaczy,
Do armii chcę dostawę…
Pan słówko szepnąć raczy,
Pan przecież zna Wieniawę!”
Mimosenblum Maurycy
Artylerzystę syna
Chce przenieść do stolicy
Z Radomia czy z Lublina.
„On płacze i on płacze,
On kocha tak Warszawę!
Co to dla pana znaczy?
Pan przecież zna Wieniawę!”
A wczoraj (nie wierzycie
Pod chajrem! Bez przechwałek!)
Przychodzi do mnie skrycie
Po prostu – sam Marszałek.
I prosi o dyskrecję,
Bo ma intymną sprawę,
A wierzy w mą protekcję:
„Pan przecież zna Wieniawę!”
…Choć prosił – nie uległem,
Choć groził - wytrzymałem.
Gdy skończył mówić, rzekłem:
„Nie mogę! Próbowałem!
Do wróbla się nie chodzi
Na mleczko ani kawę,
A zresztą – co to szkodzi?
Pan przecież zna Wieniawę!”
Dygressyją czyniąc niedużą, bym tegoż wróbla tu chciał objaśnić:)) Idzie oczywista o knajpkę "U Wróbla"***, gdzie Wieniawa często gościł, podobnie jak w "Adrii","Oazie", "Astorii" a nawet w szynku Grubego Joska na Gnojnej, z czem się anegdota wiąże, jako to trzema dorożkami wracał, samemu powożąc pierwszą (w dorożkarskiej czapce - dorożkarz siedział z tyłu w generalskiej) w drugiej jechała Jego szabla, a w trzeciej rękawiczki...
Jest w legendzie Wieniawy sporo spraw dokumentnie załganych, luboż zamilczanych. Ot, choćby jego z Broniewskim amicycja... Po wojnie, gdy legendy rewolucyjnego barda kreowano, nie sposób było w niej przyznać, że i on tęgo z Wieniawą popijał, było nie było nietuzinkowym przedstawicielem zwalczanego rewolucyjnym piórem reżimu...:) Ani przyznać, że to Wieniawa słał do więzienia druhowi osadzonemu paczki z jadłem wielekroć od więziennego strawniejszym:)
Godzi się też do owego "załatwiania" spraw przez protekcyję rzkomą Wieniawy odnieść. Ano, przyznać przyjdzie, że Wieniawa, jako tzw. "dusza-chłop", jak tylko mógł komu pomóc, pomagał ochotnie... Bieda z prostodusznością Jego, że równie dobrze to druh mógł być szczery, z którem z jednej menażki w okopach jedli, jak i jaki "przyjaciel" , pozawczora przy kielichu zapoznany i frasunek Mu swój w tej czy inszej materyjej objawiający... Skrzywdzilibyśmy jednak Wieniawę posądzając Go o protekcyję w dzisiejszem tegoż słowa rozumieniu. Na ile mi się tej postaci poznać udało, nie wierzę, by kiedy jaki grosz, lubo też inszy profit z tego miał... Ot, raczej nadzieję, że inszym razem, jako komu inszemu pomóc przyjdzie, ów jaki taki, teraz wspomożony, inszemu pomóc nie odmówi... Tym, co serialu o Nikodemie Dyźmie z niezapomnianem Wilhelmim pomną, znana i postać pułkownika Waredy (Leonard Pietraszak). Otóż ów pułkownik (nawet i nazwisko formą blisko brzmiące) miał być w zamyśle Dołęgi-Mostowicza karykaturą Wieniawy, ale też i kilku inszych piłsudczyków. W wielce stonowanem ujęciu Jana Rybkowskiego, który sporo z antypiłsudczykowego ostrza Mostowicza przytępił, postać owa w zasadzie sympatyczna...ot, brat-łata... Pomijając klimatu wyborne uchwycenie, Rybkowskiemu pofortunniło tu sens tegoż zjawiska oddać: przecie Wareda niemal nic Dyźmie nie daje... nawet i nie załatwia niemal niczego...ów go "tylko" poznaje z innymi, wiele mogącymi ludźmi... I tak właśnie z Wieniawą było... Poza jedną dziedziną: awansów oficyjerów młodszych stopniem, gdzie się udzielał chętnie i angażował wielce, trudno mówić, by gdzie co komu osobiście "załatwiał". Awanse zasię to insza rzecz i temat skomplikowany sielnie...przyjdzie mi o tem pisać jeszcze, tu jeno rzekę, że system awansów w czasach tamtych nie do końca był sprawiedliwem i wierę, że Wieniawa tegoż świadom, zapewne swoistej krucyaty prowadził, by go mniej krzywdzącym uczynić... Ale fama szła, że Wieniawa "może wszystko", co czyniło Go postacią jeszczeć i bardziej popularną... Popularną była ongi anegdota, że na widok Marszałka jadącego bryczką ze swem adiutantem, jakie dwie damulki przystanęły, pomachały wielce przyjaźnie, zaczem jedną drugą wypytywać poczęła, któż to był, ten starszy pan, co siedział koło Wieniawy...:))
Cosi na kształt credo zawarł we fraszce:
„Przez całe życie ta miłość mnie goni:
Do pięknych kobiet, koniaku i koni.”
Herezyję może i tutaj wygłoszę, ale zda mi się, że (przynajmniej od pewnego momentu) to więcej kobiety k' Niemu lgnęły, niźli On na nie polował. Podobnie i z osławionemi pijatykami Jego... Niechybnie alkohol lubił, przecie umiał żyć bez niego... Nigdy nie pił, gdy do Bobowej jeździł, a dwa lata komendowania garnizonem warszawskim, to naprawdę dwa lata bez alkoholu w Jego życiu... Mam przy tem wrażenie, że Piłsudski Wieniawy do tejże komendantury przymusił kapkę i na tejże zasadzie, co dawniejsi bakałarze rozrabiakę najokrutniejszego z premedytacyją starostą klasy czynili, by ów ładu i porządku zaprowadził. W Wieniawy przypadku to zadziałało znakomicie, co przyznawali i niechętni Mu, że się stan dyscypliny śród żołnierzy i oficyjerów wielce w tem czasie poprawił... Trafnie kto kiedy rzekł, że jakoby Wieniawa był alkoholikiem prawdziwym, przecie by mu Marszałek tylu misyj sekretnych i arcydelikatnych nie powierzał...
Przyznać przyjdzie, że wcześniej (a i później też) sam Wieniawa raczej za wzór dyscypliny nie uchodził. Pisalim tu o breweryjach Jego, czyli też jak ich Komendant zwał: "huczkach Wieniawy"... Tyle, że z czasem śród tych "huczków" się i cale mało sympatyczne pokazały... Raz Niemca jakiego w "Oazie" przymusił na czworakach między stolikami chodzić, zaczem go z lokalu wyrzucił. Loda Halama spominała, że co i rusz wpadał z kolegami jakiemi na rauszu do tejże "Oazy" i popłoch siał śród gości, wyrzucając każdego, co się im nie widział dla jakiejbądź przyczyny... Takoż Irena Krzywicka pisze, że był Wieniawa postrachem nocnych lokali, gdzie wpadał, tłukł lustra, obcych niewiast przymuszał ze sobą tańcować, a mężów onych przeciwiających się temu, policzkował...:((
Długom o tem dumał i okrom jakich przyczyn może i głębszej, psychiatrycznej natury, najwięcej możebnem tego tłumaczeniem mi się widzi, że stał się Wieniawa niewolnikiem własnej legendy... Image'u swego, w którem ustawicznie odeń czekano, że zabłyśnie czem znowu, że jaki arcyzabawny figiel wykrzesa... A ileż lat można być komikiem nawet i najzręczniejszym? Zawodowcy w tej mierze się przecie spalają niczem świece... Zda mi się, że Wieniawa po prostu już i miary zatracił, co zabawne i lekkie a jeszczeć i z tą klasą, z której ongi słynął...a co już "żartem" grubiańskiem, złośliwem i bynajmniej nieśmiesznem...
Na koniec zatem kilka z tych zdarzeń, mniejsza czy imaginowanych, czy prawdziwych, gdzie ducha Wieniawy znać pełną gębą:))
Razu pewnego pani Bronisława umyśliła suczce państwa Długoszowskich (rasy mi niestety nieznanej) partnera naleźć, a gdy już drogą anonsów i telefonicznych uzgodnień psie rendez-vous uzgodnione zostało, męża z psiną wyprawiła pod adres wskazany. Tam ich wielce przyjemna bruneteczka czekała i piesek do figli ochotny, jeno nim co do czego przyszło, pani domu oświadczyła zdumionemu Wieniawie, że to sto złotych kosztować Go będzie... Ów osłupiał najprzód, zaczem się dopytywać jął, za jaką to przyczyną ekspens tak znaczny?**** Pani Mu na to przedkłada, że piesek w formie wyśmienitej, że czempion, że medali moc nazdobywał...
Wieniawa pono na to dłonią po swoich medalach przeciągnął, od Legii Honorowej, poprzez Krzyże Walecznych cztery aż do Virtuti Militari, uśmiechnął się i rzekł:
- Grosza bym od Pani nie wziął!...
Inszym razem dama z Wieniawą tańcująca dostrzegła na przegubie dłoni srebrnej bransolety. Zapięcia nie mogąc dojrzeć, zapytała wreszcie:
- Zakuta?
- Nie, za konną jazdę ...- odparł Wieniawa.
I do kolegi pewnego, co Mu breweryj wypominał, z irytacyją niejaką:
- Słuchaj, ty (...). Był kiedyś taki kawalerzysta, który zrobił dwie rzeczy. Raz o zakład po pijanemu przejechał nago czwórką koni z Zamku do Mokotowa i z powrotem. A drugi raz w mundurze marszałka Francji skoczył do Elstery i utonął. A że mu pomnik na Saskim Placu postawili w koszuli, to nie wiadomo, czy za pierwsze, czy za drugie.
c.d.n.
_______________________
* Jego samego po latach historyk Andrzej Kunert nazwie polskim Lasalle'm...
** Z prawem zapraszania własnych gości!
*** też na Mazowieckiej; w zasadzie po sąsiedzku z "Ziemiańską", tyle że w "Ziemiańskiej" nie bardzo uchodziło zbyt wcześnie po wódkę sięgać...:))
**** miesięczna pensja dobrze kwalifikowanego robotnika