23 kwietnia, 2014

O wcale niekoniecznym spotkaniu dwóch mężów... I

   W cyklu, któregom nazwał "Co by było, gdyby..." roztrząsalim już nieraz możności rozmaitych inszych możebnych przebiegów Historyi, niźli te znane nam. Na dawniejszem mem, jeszcze onetowem blogu, poczęliśmy od Bony nieszczęśnego wypadku w Puszczy Niepołomskiej (I), gdzie poroniwszy, los niejako dynastyi jagiellońskiej przypieczętowała, Zygmunta Augusta samojednym jej czyniąc dziedzicem; zasię później żeśmy rozważań snuli o Waterloo, którego mogło nie być (II), czy koleje w starożytności były możliwe (III) i na koniec, jakożby się mogły dzieje Rzplitej potoczyć, jakoby hetman Koniecpolski na stare lata był mniej amorycznym (IV), takoż i do cyklu bonusik niewielki w postaci rozważań o konia udomowieniu... Części VI żeśmy poświęcili wykazaniu, że cależ nie wojska i kraju wyczerpanie rzekome powstrzymały zagony nasze we dwudziestym roku, jeno polityczne decyzje, za które do dziś mam do Marszałka żalu, że gadu bolszewickiego nie dobił, choć sposobność była zgoła niepowtarzalna... 
  Na tem zaś już blogu żeśmy rozważali, zali nie szło jako inaczej, tych samych sił mając, przecie gospodarując niemi roztropniej, Wrześniowej rozstrzygnąć kampanijej...(I, II, III i IV ), takoż w niejakiej z tem koincydencji ogólniejszej natury uwag o wielce modnej ostatniemi laty koncepcji aliansów odmienienia i pójścia nie przeciw, a z Hitlerem w sojuszu na Moskwę i dalej...
  Listopadowej zaś Insurekcyi się tyczyły noty o śmierci tak feldmarszałka Dybicza i wielkiego księcia Konstantego, a ściślej teoryi, że to nie cholera ich wzięła, a sam car struć ich kazał, zasię w dwóch częściach (I, II) opowieść o Bema tragedii, co go możności pozbawiła działania w chwili po temu najkoniecznejszej...
   Dziś zaś bym począć chciał historyi o tem, jakoż się dwóch mężów spotkało, co cależ nie takiem oczywistem było i czy iście byśmy Historyi znali w takiem kształcie, gdybyż się sprawy jednak potoczyły inaczej... By tegoż jednak ogarnąć, przyjdzie przódzi dramatis personae wystawić, a choć dla materyi ogromu dziś najpewniej tylko z jednem tegoż poradzimy uczynić, tedy już i dziś do części następnej upraszam, gdzie rzeczy sedno wyłożę i myśl pryncypalną.

   Bohater zatem nasz pierwszy, a ściślej drugi, bo i młodszy, i mniej znaczny, a i później się do rzeczy całej biorący, porodził się Anno Domini 1514 w miasteczku Feldkirch*, w prowincyi, którą ówcześnie i dziś Vorarlbergiem zową, a przed wiekami, za rzymskiego tam panowania Recją (Rhaetia), co w tej opowieści akurat ma pewnego znaczenia. Zwał się nasz bohater Georg Joachim Iserin i był synem medyka tamecznego, takoż Georga. Lat czternaście później przyszła na familiję tragedyja, boć oćca owego, a że medyka, to przecie nie hetkę-pętelkę jakiego, o nie do końca dziś zrozumiałe crimena oskarżono i skazano. Źródła mętnie mówią raz o złodziejstwie jakiem, coż by mi się wielce osobliwem zdało u człeka statecznego, familiją obdarzonego i z dochodem przecie stałem, to już może i więcej możebne oskarżenie wtóre: o czarnoksięskie praktyki, o coż w jego profesyi i przy ciemnocie powszechnej nader łacno było...
  Dość, że chłopaczkowi oćca osądzono, skazano i ścięto, któż wie, czy i nie na oczach najbliższych... Domyślności Lectorów Miłych pozostawiam, jakaż to musiała być chłopięciu trauma. Powszechnem ówcześnie obyczajem od familijej skazańca żądano by i miana splugawionego odmieniła, tedy i nasz Jerzyk przyjął w miejsce Iserina nazwiska von Lauchen Rheticus, gdzie pierwsze było maci jego naźwiskiem panieńskiem, zasię wtóre: Rheticus znaczyło, że z Recji (owej starożytnej widać milszej niźli Vorarlberg) się wiedzie. Gdzieści jeszcze w lat parę później porzucił i te "von Lauchen" na zawsze już dla świata pozostając Jerzym Joachimem Retykiem.
   Wrychle po oćcowej śmierci posłała go macierz do szkół w Zurychu, gdzie mógł się i z wielce znanym reformatorem religijnem Zwinglim zetknąć**, niechybnie zaś się edukował w łacinie, grece, sztukach pięknych i retoryce, zasię za powrotem do Feldkirchu powrócił. Tam zaś w osobie następcy oćca, nowego medyka grodzkiego, napotkał człeka, co na reszcie jego zaważył żywota, choć w życiu Retyka trudnoż się oprzeć wrażeniu, że owo całe się ze spotkań takich składało... Achilles Gasser począł Jerzyka uczyć przeróżnych różności, w tem astrologijej i horoskopowania, co miało być Retykowi po kres żywota zajęciem ulubionem, aliści co jeszczeć więcej ważkie rekomendował Retyka na wittenberski uniwersytet.
   Czemuż tam aż rekomendacyi potrzeba było? Ano bo schola owa w temże samem była mieście, gdzie lat szesnaście przódzi augustianin pewien, naźwiskiem Luter przybił swych 95 tez na drzwiach katedry i z czego się cała poczęła Reformacyja***, uniwersytet zaś w lat niewiele później stał się tychże nauk nowych matecznikiem i kuźnią niejaką kadr przyszłych luterańskich, tandem progi te nie wszytkim były dość niskie...
   Dwie były w mieście naonczas persony najpryncypalniejsze. Najpierwszą, oczywista, sam Luter, któren pomieszkiwał w dawnem klasztorze na domostwo dlań adaptowanem. No nie sam po prawdzie... aż tak przewrócone we łbie Imć doktor teologijej nowej nie miał. Pomieszkiwała z niem pospołu "dziwna mieszanina ludzi młodych, studentów, młodych dziewcząt, wdów, starych kobiet i dzieci [...]co powoduje, że panuje w nim ogromne zamieszanie, a wiele osób współczuje Lutrowi". Dodajmyż do tego pielgrzymki nieustające, z najdalszych zgoła zakątków, ludzi, co radzi by Lutra poznać, a bodaj rąbka szat onego ucałować, takoż prostaczków bożych za świętego nowego go mających, w tem i niemało takich, co radzi by wierzyli, że ów i uzdrawia. Przy tem nie ma co kryć, że ów reformator wielgi był personą zgoła nieprzyjemną w obyciu. Wielu o tem spominało, my się zaś cytatem posłużymy z Jana Dantyszka, co poznał był Lutra jeszcze w latach dwudziestych. A czynimy tak i dla tej przyczyny, że i sam Dantyszek niemało w tej opowieści znaczyć będzie, a z cytatu każdy pomiarkuje wrychle, że ów sądził Lutra bez uprzedzeń...
  "Usiedliśmy i rozmawialiśmy o wielu sprawach przez ponad cztery godziny, aż do wieczora. Moim zdaniem był bystry, uczony, elokwentny, ale złośliwy, arogancki i nie szczędził złych słów papieżowi, cesarzowi i innym książętom [...]. Miał ostre spojrzenie; w jego oczach było coś przerażającego, jak u opętanych, jak u króla duńskiego, chociaż nie sądzę, aby urodzili się pod tą samą gwiazdą. Jego język jest gwałtowny, wulgarny i ordynarny".
   Miał sam Luter tyleż rozumu, że znał, że najlepiej wypada w piśmie, a Fortuna szczęśna rychło mu przydała za towarzysza człeka, co tychże reformatorskich zapałów Lutra (w tem i całkowitej, wręcz organicznej niezdolności do choćby najdrobniejszych kompromisów) ukrócał i najpewniej tylko dzięki niemu i umiejętności godzenia różnych nurtów i myśli, w ogóle z tego lutrowego buntu wyszło coś trwałego... Mowa o Melanchtonie, autorze prawdziwym "Augsburskiego wyznania wiary", którego Luter wrychle naznaczył na rektora wittenberskiego uniwersytetu.
  Tejże to prawej Lutra ręce, Gasser polecał Retyka i jak widać nie bez skutku, boć ów nie dość że w trzy lata został magistrem matematyki i nauk ścisłych, to wrychle później, w 1536 roku zaproponowano onemu (22-letniemu!) na temże uniwersytecie katedry! Niemałe być zatem musiały być Retykowe talenta, aliści nie dla nich ów miał stać się we świecie sławnem, a poniekąd za sprawą która się od swawoli poczęła, o co między żakami i praeceptorami niewiele starszemi nietrudno...
   Wystawcie sobie, Mili Moi , tąż Wittenbergę, miasto zasobne i sławne, aleć niewiele ponad trzy tysiące mieszkańców liczące. Przydać temuż ośmiuset studentów, to przecie niczem lontu położyć płonącego przy prochowni otwartej. Burda, która na żywocie Retyka, a i na dziejów biegu zaważyła, byłaż jednak o dziwo więcej literacką, niźli nożowniczą czy kuflową; owoż jeden z ziomków Retyka, niejaki Lemnius z Feldkirch, wysmażył był cależ zgrabnych paszkwili na całą reformacką i uniwersytecką zwierzchność z Lutrem na czele. Jedyni, których tam oszczędził to Melanchton i grupka przyjaciół, poetów-wykładowców łaciny i greki, z któremi znów był blisko Retyk, tedy i ów uszedł cało.
   Rzec, że Luter poczucia humoru nie miał, to nieledwie rzec o Rochu Kowalskim, że ów myśliciel może jaki znaczny... Powiedzmyż uczciwie: wściekł się... Lemnius ledwo uszedł z Wittenbergi nocą, najpewniej nie bez Melanchtonowej pomocy, druki jego spalono, a gniew lutrowy długo jeszcze na domniemanych spólnikach się odciskał... Melanchtonowi nareście darował, boć rozumiał, że bezeń nie poradzi, co nie znaczyło łaski i abolicji dla pozostałych.
  I w takiej to właśnie chwili, Melanchton, pragnąc ulubionego Retyka ocalić, umyślił go posłać na cosi na kształt dzisiejszego urlopu naukowego z wymianą zagraniczną połączonego. Niedwuznacznie też mu dał do zrozumienia, by się z powrotem nie śpieszył... Tegoż samego napisał między inszemi w listach polecających, jak ten do profesora Camerariusa w Tybindze:
"...ten młodzieniec jest naszym profesorem matematyki[...] Wobec tego, że ponad wszystko jest astrologiem, ma silne powołanie do tego, do czego jest przeznaczony. Teraz zmierza na spotkanie z Schönerem i Apianem[...] Piszę Tobie o tym i usilnie proszę, abyś go przyjął. Może zabawić nieco dłużej, o czym nie chcę obszernie pisać[...]"
   I tak ruszył nasz wittenberski matematyk w rejzę po uniwersytetach niemieckich, z których najwięcej zabawił w Norymberdze, u spomnianego w liście Jonannesa Schönera i gdzie po raz pierwszy usłyszał o pewnym astronomie, który w samotności przemeblowywał świat w odległym Fromborku. Ale o tem to już opowiemy w części następnej...
_________________________

*dziś ta mieścinka w bodaj najwięcej zachodnim kątku Austryi się mieści, mil ledwo parę od helweckiej w Alpach granicy.
** po latach Retyk utrzymywał, że się tam i z Paracelsusem zetknął, aliści mnie się to mało możebnem zdaje, najwięcej za przyczyną jegoż młodości i znaczenia naówczas mikrego...
*** historycy dzisiejsi więcej skłonni mniemać, że niczego takiego nie było, a w najlepszem razie Luter przybił jeno informacyi o tem, że tezy te rozesłał był właśnie do dysputy nad niemi hierarchom kościelnym i nuncjuszowi. W gruncie rzeczy w dobie rozkwitu gutenbergowego wynalazku rzecz jest bez większego znaczenia, bo w parę niedziel cała Rzesza tez tych znała wybornie...




11 komentarzy:

  1. No i masz! Człowiek się zaczyta, w tekście zagłębi z przyjemnością, a tu koniec... :)
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O pacjencji krzynę... do jutra upraszam:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. Ciężko mi idzie zgłębianie wiedzy po przejedzeniu świątecznyym, ale się starałam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I to się chwali wielce, choć tu przecie nikt nie odpytuje...:) Choć są tacy, co się klasówek lękają, a i tacy, co to już ósmy rok w tej samej klasie...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. Gdyby się nie spotkali, nie doszłoby do opublikowania dzieła, ale świat i tak kręciłby się po swojemu. Tylko może dzisiaj bylibyśmy zapóźnieni w nauce astronomii i fizyki? Tak można przypuszczać? Kto to wie?...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielce trafne dedukcyje...:) No i my mielibyśmy o jednego rodaka znanego w całem świecie mniej...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  4. Cny wachmistrzu
    Pójdźmy dalej w swych rozważaniach. Zaczynem całej tej historyi był Lemnius z Feldkirch młodzieniec o niewyparzonym piórze, jednakowosz gdyby nie jego pisanina, Rhetyk nie udałby siędo Fromborka a co za tym idzie historia świata potoczyłaby się inaczej! Ergo powinniśmy więcej się skupić na tymże młodzieńcu, który w historyjach wszelakich bardzo skromnie wymienion jest (znalazłem o nim wyłącznie kilka wzmianek po angielsku i niemiecku, wszystkie w odniesieniu do Rhetyka i jego wyjazdu z Wirtenbergi).

    Chylę czoło przed Waszmością

    Krzysztof z Gdańska (Dantiscum zwanego)

    p.s. a'propos rozważań "co by było gdyby..." to zawsze mnie fascynowało co by było gdyby pani Schicklgruber nie zmieniła nazwiska na nazwisko męża przez co Adolfowi Schicklgruber zmieniono nazwisko na nazwisko swego ojczyma - Hitler. Istnieje teoria, że Adolf noszący nazwisko matki nigdy by nie został kanclerzem Rzeszy bo żaden Niemiec nie poszedłby do walki o nowe Niemcy z okrzykiem "HEIL SCHICKLGRUBER" :)))

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mały dodatek do p.s.

      Niestety pamięć ludzka jest zawodna. Pisałem p.s. z pamięci i dopiero potem sprawdziłęm w materiałach. W efekcie prostuję: Schicklgruber nazywała się babka Adolfa, która urodziła panieńskie dziecię o tym nazwisku, przyjęte potem za swoje przez p. Johanna Georga Hiedlera. Alois Schicklgruber - ojciec Adolfa wzrastał zaopatrzony w nazwisko panieńskie matki, zmieniając je na Hitler dopiero w 1877 r. (przerabiając przy okazji nazwisko swojego rodziciela na łatwiejsze w wymowie).
      Tak czy inaczej życiorysy rodziny wodza III Rzeszy są niezwylke pokręcone i, być może, nadają się na osobną notkę!

      Kłaniam nisko

      Krzysztof z Gdańska

      Usuń
    2. O Lemniusie, przyznaję, że i ja nic więcej nie wiem, tandem realizacja tego zamysłu wielce dogłębnych studiów by wymagała, dodatkiem w narzeczu, którym nie władam, tandem obawiam się, że przyjdzie tu obejść się smakiem. Co się Schizklgrubera tyczy, to o wieleż to miano samym Niemcom się jako paskudnie nie kojarzyłoby, to zawsze przecie mogli wybrnąć z ambarasu, wrzeszcząc sobie podług nawyków swoich, ale "Heil Fuhrer!"...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  5. Vulpian de Noulancourt24 kwietnia 2014 16:11

    Styk uczelni z władzą często był pokrętny i kłopoty rodzący.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Choć nie nazwałbym tego nową, ani tym bardziej "świecką" tradycją... :)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)