27 grudnia, 2015

O zamięszaniu w komitetach, charyzmie króla pianistów i osobliwych podróżach jego, czyli cyklu o urządzaniu Niepodległej część dwunasta i z całą pewnością nieostatnia...

  Torlin by tu co może i więcej był w temacie bieglejszym, to i co może wyjaśnić dopomoże, aliści mnie się dopotąd potwierdzić nie udało, zali pierwszy z Komitetów Narodowych Polskich, ten "petersburskim" zwany, o którym żeśmy siła pisali w części naszego cyklu ( IIIIIIIVV , VI , VII , VIIIIX , X , XI ) jedenastej, został kiedykolwiek formalnie rozwiązany. Powszechnie się przyjmuje, że wobec postępującego w Rossyi chaosu i bolszewickiego zagrożenia, czynność dalsza onego stała się niemożliwą i rolę jego przejął wtóry, o tejże samej nazwie, założony przez Dmowskiego i kompanionów w Lozannie, aliści powszechnie mniemany "paryskim".
  Tyle, że ów lozański powstał 15 sierpnia 1917 roku, zatem choćby z tego powodu nie powinien uchodzić (a powszechnie uchodzi!) za siłę sprawczą, która na rządzie francuskim wymogła utworzenia Armii Polskiej we Francji, zwanej później "Błękitną Armią", czy Armią Hallera, bo akt tejże armii tworzący prezydent Poincare podpisał 4 czerwca tegoż roku. Do kompletu tegoż zamięszania dorzućmy, że o potrzebie powołania tego komitetu pisał był Dmowski do przyjaciół w kraju jeszcze w lutym 1917, gdy komitet "petersburski" miał się wcale nieźle, a skład osobowy obydwu różnił się tak znacznie, że prościej wymienić kto poza Dmowskim istotnie w obydwu występował (hrabiowie: Władysław Sobański i Maurycy Zamoyski oraz Józef Wielowieyski). 
   Czemuż ja się tej drobnostki formalnej czepiam i takiej do tego przywiązuję wagi? Bo Dmowski, jak się zdaje, nie przywiązywał jej do tej kwestii w ogóle, a przecież nie jest chyba bez znaczenia istnienie de facto w tym samym czasie dwóch jednako się zwących ciał, o różnym składzie, choć podobnych celach, i nie jest chyba obojętnem, kto w ich imieniu i gdzie występuje, składa deklaracje, może i obietnice, a czasem i może jakich zaciąga zobowiązań... A człowiek, o którym mówimy, prawdziwy obu komitetów twórca i przywódca, miał na przełomie 1918 i 1919 roku sam ze szczupłą druhów gromadką obstawać za co najmniej ministra spraw zagranicznych naszych*, czyli być dyplomatą pełną gębą! A w dyplomacji nie takie "drobiazgi" kładły nieraz ważne sprawy, a konflikty potrafiły się rodzić o niezręczne słowo, czy przecinka brak! Pytanie zatem, czy człek, co się tak niefrasobliwie do spraw formalnych odnosił, w rzeczy samej się na tego samozwańczego reprezentanta Polski rzeczywiście nadawał...
   Małoż jeszcze na tem: jednego z najważniejszych dokumentów dla starań o niepodległość naszą, memoriału "Problems of Central and Eastern Europe", Dmowski rozesłał najpryncypalniejszym politykom na Zachodzie jeszcze w lipcu 1917 roku, zatem gdy tego "lozańsko-paryskiego" komitetu w ogóle jeszcze nie było. Pytanie znów, czy ja się tutaj aby słusznie czepiam, skoro drugi z naszych wielkich na Zachodzie przedstawicieli (i późniejszych delegatów na konferencję pokojową), Ignacy Paderewski, w ogóle nie reprezentując żadnych komitetów, tylko samego siebie, zdołał już i wcześniej dotrzeć do doradców prezydenta Wilsona, nareście do niego samego i przekonać go do zajęcia się sprawą Polski. Słynny trzynasty punkt z orędzia Wilsona o powojennej przyszłości świata to właśnie tak naprawdę Paderewskiego robota, przyznajmy: znakomita...
  Tyle, że Paderewski sam był człowiekiem-instytucją, królom równą, powszechnie szanowaną, cenioną, ba...! Uwielbianą nawet! Nazywając rzecz kryteryjami dzisiejszemi mieliśmy w jego osobie celebrytę światowego formatu, w dodatku znakomicie wyczuwającego rolę mediów i dlatego zawsze mającego czas dla dziennikarzy i każdego, kto mógł mu dopomóc w przeforsowaniu jakiejś sprawy, na której mu zależało. Do popularności na miarę przyszłych Beatlesów, Elvisa Presleya czy Michaela Jacksona dodajmy niebywały urok osobisty, niezwykłą charyzmę, którą próbowano opisywać jako połączenie "subtelnej aury szlachetności i budzącego szacunek dostojeństwa". Belgijska para królewska, a i prezydenci czy premierzy państw wstawali, gdy Paderewski wchodził na estradę... Z zachowanych strzępów nagrań nie sposób dziś zrozumieć czym tak w swej grze zniewalał, ale doprowadzanie słuchaczy do stanów emocjonalnych, bliskim nastolatkom mdlejącym na koncertach Beatlesów, jest faktem potwierdzonym... W Stanach bywało, że się salwował ucieczką przed wielbicielkami polującymi z nożyczkami na pukiel jego słynnych włosów...:) 
  No i dodajmy, że na ówczesne czasy człowiek niebywałej zamożności, nawet jeszcze przed najsłynniejszą (i najbardziej morderczą) trasą koncertową z 1922 roku, za którą dostał pół miliona ówczesnych dolarów**, co mu znakomicie ułatwiało wszelkie kwesty i działania filantropijne.
  Król pianistów został od początku przez komitet lozański uznany za swego przedstawiciela na USA i Kanadę i to miało zaowocować współpracą Paderewskiego z Dmowskim na paryskiej konferencji pokojowej, do czego jeszcze wrócimy, a dziś, przez wzgląd na rocznicę insurekcyi wielkopolskiej, powiedzmy słów parę o słynnym poznańskim wystąpieniu Paderewskiego, od którego się to powstanie przecie zaczęło...
  Otóż, jakem jeszcze był pacholęciem, tom za naturalne rozumiał, że ów do nas z Zachodu jechał, zatem najpewniej przez Paryż i Berlin, to mi i ten Poznań po drodze do Warszawy jawił się jako całkowicie zrozumiały i naturalny. Nie wiedzieć czemu, żem tak miarkował, bom przecie obok tego, jakby na innym poziomie świadomości wiedział przecie, że wojna, że w Niemczech rewolucyje i że może i strach by było przez te ziemie jechać, pominąwszy trudności i czas...
  Szokiem dla mnie prawdziwym było dowiedzieć się, że ów do Gdańska dotarł na brytyjskiego krążownika pokładzie i że to z Gdańska do Warszawy jechał... Szokiem poniekąd podwójnym, bo zaraz pytanie pierwsze: jakże to do Warszawy z Gdańska... przez Poznań? I wtóre: czemuż to tak Angielczykom, tak nam wszędzie ówcześnie niechętnym i przeciwnym, tak Niemców stronę przeciw Francyi w rokowaniach paryskich trzymającym, miałoby zależeć na tem, by nam w czemkolwiek dopomóc, a tem więcej w chyżym dotarciu do Warszawy charyzmatycznego kandydata na szefa rządu! Na logikę przecie powinno im zależeć na tem, by władza nieuznawanego na Zachodzie i słabego w kraju, Naczelnika Piłsudskiego, trwała jak najdłużej... Na to drugie pytanie spróbujemy znaleźć odpowiedzi w części następnej, dziś zaś się na tych osobliwych wielkiego pianisty peregrynacyjach skupmyż...
   Ów bowiem zamiar powrotu do Polski i działań na rzecz powołania rządu narodowego ogłosił już w listopadzie 1918 roku, żegnając się w Stanach z amerykańską Polonią, tą samą, którą wcześniej niezwykle skutecznie zachęcił do wstępowania do Armii Polskiej we Francji***. Mam przy tem wrażenie, że czynił to, jako i kolejne postępki swoje, niejako na własną rękę, Dmowskiego stawiając cokolwiek wobec faktów dokonanych. Nie ulega dla mnie kwestii, że się Dmowskiemu marzyła pełnia władzy w Polsce i najpewniej mniemał, że ją rychło, z nadania Ententy, otrzyma. Na koniec listopada bowiem stan formalno-prawny był taki, że onegoż Komitet Narodowy Polski uznawały wszystkie cztery najważniejsze dla koalicji kraje Zachodu (Francja, Wielka Brytania, USA i Włochy), jako oficjalnego reprezentanta Polski, zaś od 28 września, dzięki umowie z Francyją, Komitet miał zwierzchność nad Armią Polską i wrychle wymienił jej francuskiego dowódcę, na przybyłego z Rossyi jenerała Hallera. Dmowski miał łączność ze swoimi stronnikami w Polsce i wiedział, że to znaczna siła i nie sądzę, by się chciał z Piłsudskim władzą dzielić.
  I tu, jak mniemam, mu prostolinijny Paderewski wykrzesał siurpryzę zapewne niemiłą, ale Dmowskiemu nic innego nie pozostało jak dobrą minę do złej gry robić, gdy Paderewski się sam z brytyjskim ministrem Balfourem był spotkał i onego tak zbałamucił charyzmą swoją, że się oba zgodzili, by jak najrychlej do tego doprowadzić, by w Polszcze rządu utworzyć o możliwie najszerszym zapleczu, ergo swoistego rządu zgody narodowej. Nie sądzę, by miał na to Paderewski od Dmowskiego pełnomocnictw, ale też i się pewnie słynny pianista nie oglądał na nie, przekonanym będąc, że w najlepszej wierze wszystkich patriotów działa. Balfourowi zapewne zatem ten krążownik zawdzięczamy, jako i misję wojskową angielską, co miała Paderewskiemu towarzyszyć i zapewne na miejscu się w sytuacji rozpatrzyć...
  Nie wiem, czy Balfour tutaj nie dostrzegł wyraźnej manifestacji w powrocie przez Gdańsk, którego nam za chwilę Lloyd George w Paryżu odmawiać będzie na wszelkie sposoby, czy też tego za nieistotne uznał. Ja w tem widzę wyraźny polityczny zamysł Paderewskiego, który najpewniej znając rangę swej osoby, chciał jej do wszelkich wykorzystać możliwych manifestacji. 
   Że w Poznaniu było jak na beczce prochu, tłomaczyć nie muszę. Koncept jednego z przywódców polskiej Naczelnej Rady Ludowej, Korfantego, by na spotkanie Paderewskiego do Gdańska jechać i do przyjazdu go do Poznania "po drodze"**** nakłonić pachnie mi dziś trochę prowokacją z naszej strony, a co najmniej świadomym zamiarem rzucenia iskry na te prochy... W Gdańsku powitanie Paderewskiego to wielkie święto Polonii gdańskiej i Korfantego, który długo nie musiał króla pianistów namawiać na objazd przez Poznań. Na każdej niemal stacji po drodze dochodziło do jakichś zgrzytów przez Niemców czynionych i do entuzjastycznych manifestacji setek, a może i tysięcy Polaków. W samym Poznaniu jeszcze do pociągu wsiada niemiecki oficer i próbuje namówić Paderewskiego, by nie wysiadał i tylko przyjął z okna deputacyję władz miejskich... Jak dotąd ich działania rozumiem jako w pełni zasadne obawą przed wybuchem zamieszek, ale już wyłączenia prądu dla latarń ulicznych, by przejazdowi pianisty przez miasto odebrać godność, przyznaję, że nie bardzo pojmuję... Trzeba było być idiotą, by nie wiedzieć, że to tylko może rozjuszyć Polaków...
   Tysiące, który przybyły na powitanie Paderewskiego, przynoszą ze sobą pochodnie i rodzi się chyba największa manifestacja, jaką Poznań widział przed 1956 rokiem, której niepowtarzalną atmosferę uczestnicy będą jeszcze po latach wspominać... Z okien hotelu "Bazar" przeziębiony Paderewski przemawia do tłumu i choć się stara nie zagrzewać wprost do walki, to ludzie rozumieją go po swojemu. Nie wierzę w to, że Niemcy nie chcieli rozpętać walki, bo inaczej nie zorganizowaliby nazajutrz kontrmanifestacji, która ruszyła na "Bazar". Drogę zagrodziły jej polskie oddziały Straży Bezpieczeństwa, a po Poznaniu lotem błyskawicy obiegła wieść, że Paderewski jest w niebezpieczeństwie, a jak wiadomo reakcja Polaków na hasło: "naszych biją" jest tylko jedna...:)
_________________________________________
* Dmowski zresztą prawdziwym ministrem spraw zagranicznych został nieco później, na bardzo krótki, półroczny okres, w rządzie Witosa w 1923 roku, głównie zresztą z propagandowych względów. Dla Dmowskiego była to jedyna posada państwowa jaką kiedykolwiek objął, czuł się z nią fatalnie (a całe ministerstwo z nim), co mógł, to spychał na zastępców, a ministerstwo odwiedzał najrzadziej, jak mógł...
**nawet tego nie umiem na dzisiejsze przeliczyć, ale i wówczas była to po prostu suma niewyobrażalna dla przeciętnego człowieka
*** oblicza się ten "zaciąg Paderewskiego" na około 30 tysięcy żołnierza! Naprawdę nie w kij dmuchał; zaciągi ochotników-Polaków z jeńców austriackich, wziętych do niewoli we Włoszech, na drugim z najważniejszych zachodnich frontów tej wojny dały "ledwo" 25 tysięcy, resztę stanowili ochotnicy-jeńcy z armii niemieckiej, Polacy z Francji i Rosji, a i tak do deklarowanej liczby stu tysięcy żołnierza trzeba zaliczyć formacje podporządkowujące się jenerałowi Hallerowi, ale pozostające na terenie Rosji: dywizję Żeligowskiego (wspominaną w części uprzedniej jako następczyni Dywizji Strzelców Polskich i inszych polskich w Rossyi jednostek) walczącą ówcześnie na Kubaniu po stronie Denikina przeciw bolszewikom, oraz tzw. dywizję strzelców syberyjskich, w podobnym charakterze występujących u boku admirała Kołczaka, zaś później osłaniających odwrót wojsk interwencyjnych na Daleki Wschód. Żeligowskiemu się udało swoich żołnierzy z pogromu, jaki Denikina spotkał, ocalić i przez Rumunię przeprowadzić do Polski. Strzelcy syberyjscy tyle szczęścia nie mięli, za to mięli nieszczęście współpracować z Korpusem Czechosłowackim, który naszych zdradliwie wydał w ręce bolszewików. Nawiasem to ciekawe, że na rosyjskie brednie o pomordowaniu ichnich jeńców w naszych obozach, nikt onym nie odpowiada przypomnieniem naszych z owej dywizji, z których lwia część właśnie w niewoli pomarła, wskutek nieludzkiego traktowania...Niedobitki wróciły do Polski po traktacie ryskim. Jedynie niecałemu tysiącowi żołnierzy, co się poddać nie chcięli i towarzyszącym im cywilom (około trzystu) udało się przebić pierwotkiem do Irkucka, zasię przez Mongolię i Mandżurię do Kitaju, skąd brytyjskim parowcem przybyli do Europy.
**** ta "droga" to trasa przez Piłę, Oborniki, Rogoźno... cokolwiek pokrętnie nawet jak na drogę na Poznań z Gdańska...
                                                                 .

14 komentarzy:

  1. Ładny łamaniec logiczny i ciąg przyczynowo-skutkowy! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, tak! Ciągi to moja specjalność...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. "Wyłączyli oświetlenie uliczne" - ciekawą dla mnie jest rola głupiej małostkowości w historii Polski. We współczesności zresztą też.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż... Kto powiedział, że to zawsze tylko o rzeczach rozstrzyga mądrość władców i odpowiedzialność ich poddanych? Czasem jest wręcz przeciwnie...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. Jeśli można to ja wtrącę słów parę o charyzmie króla pianistów. W książce "Siedziby wielkich Polaków" w rozdziale pt.Kąśna - marzenie o przystani I.J.Paderewskiego" autorka Barbara Wachowicz tak przepięknie opisuję postać genialnego pianisty, że czytam kilkakrotnie te same zdania i delektuję się nimi./ksiązkę znalazłam pod choinką w Wigilię/.
    Taki urywek pozwolę sobie zacytować:
    " W styczniu 1919 roku witała Paderewskiego Warszawa. Jechał u boku Marszałka Józefa Piłsudskiego. Jerzy Waldorff, który jako pacholę przezywał ten moment, napisze o Paderewskim: ""Oto przed oczyma naszymi jawił się legendarny bohater, który był wcieleniem tęsknoty do narodowej wolności, walki o nią i zwycięstwa""/Po latach to właśnie Jerzy Waldorff stoczy zwycięską batalię, by pomnik Paderewskiego, przechowywany w jakichs zakamarkach, stanął w centralnym miejscu parku Ujazdowskiego".
    Autorka poświęca Paderewskiemu 26 stron pisanych sercem i ilustrowanych starymi zdjęciami.
    Przepięknie też pisze o wizycie Paderewskiego w Krakowie 15 lipca 1910 roku w związku z odsłonięciem ufundowanego przez niego Pomnika Grunwaldzkiego.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlaczego by miało nie być można? Przeciwnie, to wielce pożądane uzupełnienie:) Tej akurat xięgi p.Wachowicz nie znam, ale znam insze i nie wątpię, że są sercem pisane:) Co się Waldorffa Jegomości tyczy, to postać z pewnością przypomnienia warta, osobliwie młodzi, która go pamiętać z pewnością nie może, a szkoda... Mnie on przed oczyma staje za każdem razem, gdy "aliści" napiszę...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  4. Przemiły jesteś Wachmistrzu, ale mnie przeceniasz. Jesteś stukrotnie lepszy w temacie ode mnie. Mam jednak swoje poglądy na ten temat.
    Otóż moim zdaniem Komitet Narodowy Polski, który ja znam pod nazwą "w Piotrogrodzie" nie został formalnie rozwiązany, a jedynie połączył się z innymi ugrupowaniami w Radę Polską Zjednoczenia Międzypartyjnego, która miała siedzibę w Moskwie. Jedno źródło podaje słowo "połączenie", drugie, że RPZM wyłonił się z KNP, trzecie, że inspirował. Jak zwał, tak zwał, w sierpniu 1917 powstała RPZM, a już we wrześniu uznawała ona za swe przedstawicielstwo na Zachodzie Komitet Narodowy Polski. Czyli można powiedzieć, że KNP w Piotrogrodzie rozpłynął się w powietrzu.
    A tak naprawdę Dmowskiemu zaczął ciążyć ten pierwszy KNP i on spowodował powstanie RPZM. Rzecz charakterystyczna, że Rada Polska Zjednoczenia Międzypartyjnego powstała na zjeździe w Moskwie w dniach od 3 do 16 sierpnia 1917 roku, a już 15 sierpnia trzech przedstawicieli nowopowołanej Rady: Dmowski, Plater i Zamoyski wyjeżdżają do Paryża organizować nowy Komitet Narodowy Polski, który natychmiast został już we wrześniu uznany jako jedyna reprezentacja Polski na Zachodzie. Dlatego trudno tutaj mówić o formalnym rozwiązaniu. Moim zdaniem cała ta ekwilibrystyka świadczy o mądrości Dmowskiego, który zauważył, że to nie w Moskwie będą zapadać najważniejsze decyzje. A sama Rada została rozwiązana w marcu 1918 roku
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nijakich to afektów, czy sympatyj zasługa... Ot, znam ja ograniczenia swoje, choćby z braku sympatii do Dmowskiego wynikłe i lękałem się, by to na moją obiektywność nie rzutowało. Znałem też przecie żeś się tem okresem i Polakami w Rosji zajmował, tom i liczył na memoryję Twoją, jak widać zasadnie, bo moja wiedza się kończyła na tem, że Komitet ową Radę współstworzył, ale nic przy tem nie było, czy się sam i za sposobnością rozwiązał. Z Twego głosu wynika, że Dmowski tak właśnie najprawdopodobniej to rozumiał i z tą "uwolnioną" nazwą pojechał zakładać następny.
      Nigdym Dmowskiemu nie odmawiał inteligencji, a nawet niejakiej taktycznej przebiegłości, natomiast nie nazwę tego mądrością, bo musiałbym wtedy za takowe uznać całą jego filozofię polityczną, a ta mnie w znacznej części nie dość, że mierzi, to ją uważam właśnie za zwyczajnie głupią. I nie idzie mi nawet o antysemityzm, co o stosunek do Rosji, gdzie się otarł nawet o serwilizm... Ale to na wielokrotnie dłuższe, niźli w komentarzu możliwe wywody, a i trochę pobok zajmującego nas dzisiaj tematu...
      Kłaniam nisko, wielce obligowany:)

      Usuń
  5. Na ten temat nie potrafię się wypowiedzieć, tylko odnotuję swoją obecność. :)
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielce nam wszystkim miłą, dodajmy...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  6. Mnie to zastanawia, a właściwie w podziw wprawia, jaką INSTYTUCJĄ był w jednej swojej osobie Paderewski.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uważam podobnie, choć chyląc czoła przed nim jako pianistą i patriotą, mam doń jako do polityka zatrzeżeń niemało, o czem zresztą jeszcze pisał będę... Przyznam też, że po trosze liczyłem, że dzięki WMPani zrozumiem, czemu był dla współcześnych takim muzycznym fenomenem, bo słuchając nagrań zachowanych, ja tylko w tem dostrzegam niezwykłą staranność i swoistą elegancję, ale to przecie nie wyjaśnia sprawy...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. To zadanie dla znawcy psychologii percepcji sztuki, zwłaszcza muzyki (ciekawe czy są tacy??). Pewnie kilka czynników się nałożyło, nie mniej od wykonawstwa ważnych, jak niezaprzeczalnie pociągająca (dla pań) aparycja, pochodzenie jakby nie było z nieistniejącego na mapie kraju, kultura gry - nie tylko technika, a ta była na owe czasy nowoczesna i, bo ja wiem, wzruszająca? emfatyczna czasami? co prowadziło do zgoła egzaltowanych reakcji. I dalej już poszło jak lawina :-) Fenomenu Beatlesów ja też nie rozumiem, ani histerii wywołanej pojawieniem się niejakiego Pogorelica, który zresztą, w przeciwieństwie do Paderewskiego, talentu miał chyba mniej, bo jakoś wielkiej kariery nie zrobił i swojej charyzmy nie umiał wykorzystać.

      notaria

      Usuń
    3. Jak się nad tem głębiej zastanowić, to tak dzisiejsze groupies za idolami swemi jeżdżące , owe dawniejsze za Paderewskim histerie pań, podobne w przypadku Rudolfa Valentino, nagminne pchanie się wielbicielek do alkowy takiego choćby Farinellegom, o którem przecie wiadomo było, że kastrat, a jak się zdaje nie było to większą dla tych dam przeszkodą, to chyba wciąż jedno i to samo zjawisko... Tyle, że nie umiem go nazwać i w pełni określić
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)