20 listopada, 2016

O tem, że wielkie sprawy czasem się o farsę ocierają, czyli cyklu o urządzaniu Niepodległej część XVI

  Podobno jesteśmy narodem wichrzycieli, buntowników, wiecznych konspiratorów, spiskowców i rebeliantów, co to półwiecza bez jakiej ruchawki solidnej nie usiedzą... No, może... ale jeśli wejrzeć na tych naszych powstań, buntów i przewrotów skuteczność, rozumianą jako osiągnięcie zamierzonych celów, no to...hmm... jakby to rzec? No, hit nasz eksportowy to to na pewno nie jest...
   Jeśli przez skuteczność rozumieć oddziaływanie na sposób myślenia, na kulturę, na rozumienie historii i roli  naszej we świecie, to tak, to owszem: toksyna jest zabójczo skuteczna jeszcze po latach...
  Ale mamy w swoich dziejach zamach stanu, a ściślej jego próbę, która się o dobrą komedię (choć może bardziej farsę) ociera. I o tej próbie, oraz o jej konsekwencjach sobie dzisiaj opowiemy w nocie o urządzaniu Niepodległej szesnastej  IIIIIIIVVVIVIIVIIIIXXXIXIIXIII,XIV , XV ), nocie wprawdzie długiej okrutnie, aliści mniemam, że jej ścierpicie, osobliwie, że nie zamęczam Was ostatnio częstością pisania swego...
    O tem, że prawica zamierza dokonać przewrotu, to wróble w Warszawie ćwierkały od dobrego miesiąca z okładem i prawdę rzekłszy pięciu groszy bym nie dał, czy aby te plotki nie były celowo rozpuszczanemi, trochę na zasadzie, by z bezsilności uczynić siłę i niechaj nas się choć trochę boją... Choć endecja wcale znów tak bezsilna nie była, bo miała własne bojówki, tzw.Straż Narodową, która nominalnie została powołana do ochrony mieszkańców Warszawy i okolic przed anarchią i pleniącą się w ostatnich miesiącach wojny zwykłą bandyterką, a w listopadzie nawet i chlubnie się zapisała przy rozbrajaniu Niemców, ale wrychle przyszło między jej przywódcami a władzami miejskimi i Milicją Miejską, której powinna podlegać i pomagać, do konfliktów. W efekcie tego liczebność Straży została odgórnie zmniejszona z sześciu do dwóch tysięcy, ale i tak na początku stycznia 1919 roku była to siła poważna*. Nie od rzeczy będzie dodać, że komendantem jednego z jej sześciu rejonów był niejaki Tadeusz Dymowski** , równocześnie prezes Towarzystwa Popierania Przemysłu i Handlu Polskiego "Rozwój".
   Ano i tenże właśnie człowiek uznał, że nie ma co czekać na zapowiedziane na 26 stycznia wybory i na nowy sejm, przed którym rząd Moraczewskiego zapowiedział złożenie dymisji po zakończeniu swej, ex definitione tymczasowej przecie, misji. Plan Dymowskiego zakładał porwanie najważniejszych ministrów i zmuszenie Piłsudskiego, w zamian za uwolnienie ich, do zdymisjonowania rządu Moraczewskiego i powołania nowego, prawicowego, czyli też bynajmniej nie w zamierzeniu było powoływanie Rządu Narodowego w kształcie, którego pragnęła i domagała się od Piłsudskiego ustępująca Rada Regencyjna, a który to zarzut był zamachu oficjalnie głoszoną przyczyną***
  W trakcie przygotowań do zamachu, podczas kiedy podwładni Dymowskiego śledzili Moraczewskiego, Wasilewskiego, Thugutta i innych ministrów, dość rychło zorientowali się, że nie robią tego sami... Skonfrontowawszy się z owymi "innymi", przekonali się, że pomysł nie był odosobniony i że niezależnie od Dymowskiego, inna grupa zmierza do podobnego celu. Ustalono zatem połączenie sił i wspólną realizację planu, z tem, że w owym nowym planie już nie zamierzano negocjować z Piłsudskim, bo i on miał być uwięzionym, zaś władza przejęta w imieniu Dmowskiego i generała Hallera. Od tejże chwili doszło też i do zmian w kierownictwie spisku i dalsze działania szykował i firmował pułkownik Marian Żegota-Januszajtis, przed wojną organizator i komendant Polskich Drużyn Strzeleckich****, zaś wspierali ich inni działacze prawicy: monarchista książę Eustachy Sapieha (były przewodniczący Rady Głównej Opiekuńczej, wielce zasłużonej i wciąż niedocenianej organizacji charytatywnej czasu wojny) oraz działacz endecki drugiego szeregu, Marian Zdziechowski.
  Najpryncypalniejszy spiskowców frasunek w tem był, że właśnie nikogo pomiędzy swemi na tyle wybitnego nie mięli, iżby można mu powierzyć rządu nowego ułożenie i żeby ogół społeczeństwa wiedział, któż zacz, czego dokonał i na wieleż wiarygodny... Lwia bowiem część wybitniejszych endeckich działaczy się wkoło Dmowskiego w Paryżu grupowała, a i to pytanie, czy na kraj dość byli wiarygodni i poważni. Ale ta się sytuacji zmieniła diametralnie, gdy Paderewski w Poznaniu na tyle ozdrowiał, że się mógł z łoża podnieść, a insurgenci tameczni wzięli Ostrów, ostatnie, nie będące w polskich rękach miasto i stację na trasie do Warszawy. 
  Wielki pianista znalazł się zatem 1 stycznia w Warszawie, podobnie entuzjastycznie witany, jak wszędzie po drodze, a nawet rzekłbym, że może i bardziej, bo Warszawa już wie, że Wielkopolska zwycięsko kruszy kajdany niewoli i wiąże to właśnie z jego, Paderewskiego, osobą, zatem wita go niczym wodza wracającego po wygranej bitwie. Może tylko pochodni nie potrzeba, bo w Warszawie nikt złośliwie nie wyłącza prądu, a poza tym wielki mistrz przybywa jeszcze w świetle dnia.
   Paderewski spędzi w stolicy wszystkiego trzy dni i odjedzie do Krakowa nocnym pociągiem jeszcze 4 stycznia. Na niecałe cztery godziny przed pierwszymi działaniami spiskowców... Byłoby ciekawym, a i poniekąd kluczowym dla rozważań naszych, mieć pełen przegląd jego spotkań w tych trzech dniach i słów wypowiedzianych. Wiemy niemal wszystko o najważniejszym z nich: z Piłsudskim. Tym, po którym Naczelnik Państwa podsumował gościa: "Kryształowa dusza, głowa dziecka"... Wiemy, że się nie dogadali i że wspólnego rządu raczej nie będzie... I oddalały się widoki na przyjazd do Polski Armii Hallera, jedynej naszej znaczącej siły zbrojnej, której kraj potrzebował jak kania dżdżu... 
  Dla mnie osobiście, ale i dla pamięci  (czy nawet i legendy) Paderewskiego istotnem byłoby móc wiedzieć, czy ów wiedział o szykowanym zamachu stanu. Podług mnie tenże wyjazd pospieszny do zapraszającego Krakowa, dowodziłby że tak... Uwiadomiono go o tem, nie wprowadzając rzecz jasna w szczegóły, choć zapewne daty mu podano i właśnie dlatego ów, protestując przeciw metodzie i nie zamierzając zamachu popierać, usuwał się z teatru możliwych zdarzeń, by z niemi powiązanym nie zostać. Pytanie jednak, czy gdyby zamach się powiódł, czy Wielki Pianista i gorący patriota nadal tkwiłby w pięknoduchostwie swojem i czy by aby z tego Krakowa nie wracał już na fotel kogoś w rodzaju tymczasowego prezydenta i premiera w jednym. Ma się rozumieć, dla dobra ukochanej Ojczyzny... Już wcześniej, w czasie wielkiej manifestacji w pięćsetlecie Grunwaldu, przy odsłanianiu pomnika, który ufundował, przyznał, że "poczuł się kimś w rodzaju wodza" i, zdaje się, że nie był od tego, by dać się tej myśli uwieść... 
  Pytanie kolejne: czy o zamachu wiedział Dmowski w Paryżu? Sądzę, że tak, choć też pewnie nie w szczegółach, których nie można było korespondecjom zawierzyć, ale wiedzieć musiał o nastrojach, a i pewnie o tem, że "coś" się szykuje. Sądzę nawet, że udzielił czegoś w rodzaju błogosławieństwa zwolennikom swoim. Natomiast nie miał on jak wiemy okazji się z Paderewskim spotkać, bo ten z Ameryki prosto do Londynu przecie jechał, a od Balfoura to już prosto: brytyjskim krążownikiem do Gdańska i do Warszawy prościuchno jak z bicza przez Poznań strzelił... Zapewne też nie powierzył tych wieści żadnym depeszom, co by gdzie mogły Paderewskiego dognać po drodze, a na wysłanników nie starczyło już czasu. Za to z pewnością rozmawiali z Paderewskim w Warszawie działacze miejscowi, zapewne Zdziechowski i być może Sapieha... Odmowa wsparcia ze strony Paderewskiego musiała niemi wstrząsnąć, ale zamiarów nie ukróciła...
   Trzeba przyznać, że spiskowcy rozpoznania dokonali niezgorszego i przeniknęli głęboko. Pierwszymi, których aresztowano, byli premier Moraczewski i minister spraw zagranicznych Leon Wasilewski, którzy po drugiej w nocy wracali z narady u Piłsudskiego. Zadzwonili z sekretariatu belwederskiego do garażu po samochód, a gdy doń wsiedli, to siedzący wpodle szofera oficer, po przejechaniu bramy zakomunikował im, że są aresztowani i zaskoczonych odwiózł do prywatnego mieszkania na ulicy Żurawiej, gdzie ich uwięziono.
  W temże samem mniej więcej czasie, wpodle trzeciej nocnej godziny, na plac Saski, pod Komendę Miasta wmaszerowywuje kompania piechoty z bardzo specyficznej jednostki, która później zasłynie jako 21 Warszawski Pułk Piechoty "Dzieci Warszawy". Na razie jest to 1 Okręgowy Warszawski Pułk, złożony z sporej części z ochotników Legii Akademickiej i młodych warszawiaków z przeróżnych środowisk, przecie jednak głównie kupieckich i rzemieślniczych, tradycyjnego narodowców zaplecza. Oficerami przeważnie są byli "dowborczycy" z 1 Korpusu Polskiego w Rosji, których przecie rozbrojono w Bobrujsku i przywieziono latem 1918 roku do Warszawy. Kompanią dowodzi porucznik Wiesław Januszajtis, brat Mariana, zaś trzeci z braci, Andrzej jest w tejże kompanii sierżantem i dowodzi jednym z plutonów... Familijnego charakteru przedsięwzięcia dopełnia adiutant przywódcy zamachowców, podchorąży Dąbrowski, prywatnie szwagier Januszajtisów.
   Żołnierze obsadzają Komendę, a pułkownik Januszajtis przemawia do rozbrojonych oficerów Komendy i własnych podkomendnych płomiennymi słowy, w których komunikuje im o obaleniu rządu Moraczewskiego i o powołaniu nowego rządu Romana Dmowskiego oraz o objęciu dowództwa nad wojskiem przez generała Hallera. Pomijając takie drobiazgi jak to, że obydwaj są cały czas w Paryżu i raczej w Warszawie prędko nie będą, uderza pominięcie w tym przemówieniu Paderewskiego, z czego właśnie wnoszę, że ten im swej zgody na zamach nie dał. Póki co jednak zasłuchani spiskowcy popełniają kardynalne błędy jeden za drugim, w tym taki, że nie pilnują zatrzymanych, skutkiem czego komendant garnizonu, pułkownik Zawadzki, cichcem się ku jakim bocznym drzwiom pokwapił i dał drapaka, do świtu niemało wiernych rządowi oddziałów alarmując i zbierając.
   Bojówkarze ze Straży Narodowej neutralizują, początkowo dość skutecznie zarówno rządowe siły policyjne, czyli Milicję Ludową, poprzez aresztowenie jej komendanta, kapitana Ignacego Boernera. Temu podesłano przebierańca w mundurze oficera z rzekomym wezwaniem do Komendy Miasta, gdzie go rozbrojono i przewieziono do garażu w Alejach Jerozolimskich pod 79-tym. 
   Milicją Miejską dowodził człowiek-legenda, pułkownik Jan "Jur" Gorzechowski, dowódca jednej z najsłynniejszych akcji bojowców PPS w rewolucji 1905 roku: uwolnienia 24 kwietnia 1906 dziesięciu więźniów zagrożonych najwyższymi wyrokami z więzienia na Pawiaku***** . Tego nachodzą w domu i gdy "Jur" otwiera im drzwi, pierwszy wdziera się do środka z rewolwerem, ale Gorzechowski nie poddaje się bez walki, wybija napastnikowi broń i powala go jednym ciosem, niestety, wdzierający się w międzyczasie pozostali biją go kolbami karabinów, a uczciwiej rzec będzie, że rozjuszeni oporem, masakrują pepeesowskiego bohatera. "Jur" będzie bodaj najpoważniej w tym zamachu poranionym i najdłużej się leczącą ofiarą...
  Insi zachodzą po ministra spraw wewnętrznych, Stanisława Thugutta. Jeden ze spiskowców głosi się być listonoszem z jakim telegramem ważnym, ale gdy Thugutt otwiera drzwi, strzela doń dwukrotnie z rewolweru i... ucieka... Szczęśliwie strzela z taką samą skutecznością z jaką działa większość zamachowców, ale symptomatyczne jest to, że jak się zdaje, Thugutta, jako jednego jedynego naprawdę zamierzano zabić, najpewniej dlatego, że to on, jako minister spraw wewnętrznych, firmował działania komisarzy w terenie, a będąc "de facto" zastępcą Daszyńskiego w rządzie lubelskim, działał tam i wydawał akty, sygnowane imieniem Daszyńskiego, jeszcze wtedy, gdy ten, wezwany przez Piłsudskiego do Warszawy, właściwie już skapitulował i z rządu ustąpił.
   Zszokowany tą napaścią Thugutt dzwoni do Komendy Miasta, żądając jakiejś ochrony, nieświadomy tego, że zamachowcy właśnie Komendę zajęli. Któryś z nich tak Thugutta zbałamucił, że ten przyrzekł czekać na patrol i się z mieszkania nie oddalać. Patrol z porucznikiem Mieczysławem Skrudlikiem, znanym później historykiem sztuki, dziennikarzem i publicystą, wojującym piórem z masonerią i wszelkim wolnomyślicielstwem równie gorliwie, jak teraz aresztuje Thugutta i odwozi do garażu w Alejach Jerozolimskich.
  Inna grupa, najwyraźniej wzorowana na spiskowcach z 1830, którzy po wielkiego księcia Konstantego również przyszli w składzie mieszanym, wojskowo-cywilnym, wybiera się do Belwederu po samego Piłsudskiego. Jakiś gołowąs-wartownik ich wpuszcza, bo dowodzący grupą rotmistrz w galowym mundurze go skonfundował, aliści z piętra, przez okno scenę tę widzi jeden z adiutantów Komendanta, ówcześny porucznik Kazimierz Stamirowski (na słynnym zdjęciu  Marszałka na moście Poniatowskiego w czasie przewrotu majowego-dzisiejsza pierwsza "zielona" kropka - pierwszy z lewej). Zaniepokojony uzbrojonymi cywilami, zbiega na dół i indaguje przybyłych kim są i czegóż chcą. Ci - przyznam, że nie umiem osądzić, czy tak głupi, czy tak bezczelni - oznajmiają, że właśnie przyszli aresztować Piłsudskiego. Gdyby Stamirowskiego przy tem z punktu sterroryzowali, ubili, czy choć ogłuszyli, to bym tego jeszcze jakoś rozumiał, jako działania względnie racjonalnego... Ale to oni się dali Stamirowskiego ogłuszyć...:) Ten bowiem rozdarł się na nich jak klasyczny zupak na rekrutów i, poniewierając najgorszemi słowy, aresztował całą grupę, w czem mu dopomogli nadbiegający i zwabieni jego krzykiem inni wartownicy******.
   Za ochronę Belwederu odpowiadał 7 Pułk Ułanów, jeszcze wtedy nie nazywanych Lubelskimi i pewnie jeszcze noszący numer "3", ale to ten sam pułk, z powodu którego rząd Daszyńskiego się instalował w Lublinie, mając oparcie w tej właśnie sile zbrojnej. Jego dowódcą był major Janusz Głuchowski, kolejna legenda: jeden ze słynnej "siódemki" Beliny-Prażmowskiego, która się przekradła do Kongresówki jeszcze przed wymarszem Pierwszej Kadrowej. I tenże właśnie człowiek, zaalarmowany przez podkomendnych wpada do Piłsudskiego po dalsze rozkazy, by zastać go nad układanym ze stoickim spokojem pasjansem. Zapytany, Komendant odpowiada: "Odbywa się zamach stanu, ale to szopka, nie zamach."
   Ma rację. Tak dalece, że z czasem pojawią się nawet głosy, że cała ta operetka została przezeń ułożona i ukartowana, by mieć alibi wobec swoich lewicowych zwolenników, że musi odwołać Moraczewskiego i poprzez nominację Paderewskiego na premiera szukać porozumienia z prawicą. Na razie do akcji wkracza kolejny tej nocy wielki bohater, paradoksalnie chętnie widziany przez spiskowców na ich wodza: generał Stanisław Szeptycki, postać równie nietuzinkowa jak większość tamtej nocy bohaterów. Austriacki jeszcze generał-artylerzysta, który na własną prośbę został do Legionów przeniesiony i których był ostatnim dowódcą. Piłsudskim rozczarowany, z czasem będzie jego jawnym opozycjonistą. Ziemianin z wielkiego rodu, hrabia, nienawidzący lewicy jak robactwa, ale człowiek dla którego honor, i to zarówno honor osobisty, jak i honor munduru, którego obrońcą się czuje, to są wartości najwyższe...
   Aresztowany (według jednej wersji*******) w hotelu Bristol, gdzie pomieszkiwał i prowadzony pod lufami do Komendy Miasta, na Krakowskim Przedmieściu spotyka jeden z tych patroli, które zdążył już zaalarmować zbiegły z Komendy Miasta pułkownik Zawadzki. Szczęśliwie jest to patrol silniejszy od tego, który prowadzi generała, zatem Szeptycki błyskawicznie przejmuje inicjatywę i aresztuje tych, którzy aresztowali jego. 
Oświadcza im przy tem, co z lubością przywoływał Torlin w komentarzu pod częścią VII: „Ja wam ten cały zamach zlikwiduję bez strzału”.
   Rzeczywiście, przybywszy do Komendy Miasta wzywa pułkownika Januszajtisa i zarządza zbiórkę znajdujących się tam oddziałów. Tym oświadcza, że przejmuje dowodzenie i żąda posłuszeństwa, zaś osłupiałego Januszajtisa z komiltonami jego każe aresztować.  I rzeczywiście, jak to wówczas Torlin określił: "było po buncie"... Prawie... 
   Piłsudski przyjeżdża do Komendy Miasta o siódmej rano i bez pardonu ruga zebranych zamachowców najgorszemi słowy, po czym... puszcza ich wolno, na słowo honoru, że się stawią na wezwanie. Z Januszajtisem i pułkownikiem Berbeckim wsiadają do samochodu i jadą do tego nieszczęsnego garażu w Alejach Jerozolimskich, by uwolnić uwięzionych ministrów, ale... garaż jest pusty, zaś Januszajtis nic nie wie o miejscu pobytu więźniów! Piłsudski zwalnia go do domu, zaś Berbeckiemu poleca wszcząć poszukiwania, które się kończą około południa, gdy ktoś dostrzega wartę Straży Narodowej przed jednym z lokali Towarzystwa "Rozwój" w Śródmieściu. Najpewniej to prezes Dymowski postanowił przenieść więźniów, mimochodem dając dowód jak to też sobie spiskowcy ufali nawzajem...
   Berbecki odwiózł uwolnionych, częściowo jeszcze w negliżu, ministrów i komendantów milicyj do Belwederu, gdzie jeszcze zdążył być świadkiem jak znów Komendant użył wysoce nieparlamentarnego języka... tym razem wobec swoich przyjaciół, za to, że się dali wyjąć jak ryby z saka tak beznadziejnym amatorom...
    Na zakończeniu trzeba nam jeszcze nawrócić do pretensyj licznych, w swoim czasie zgłaszanych, a nawet i tu, na naszych łamach, pod częścią VII przez Torlina, że Piłsudski sprawców nie ukarał. Stary to zarzut, jeszcze przedwojenny, dla niektórych zarazem będący i "dowodem", że to Naczelnik sam stał za tym puczem, który był mu na rękę. Odpisywałem wówczas, że dla mnie to była taka właśnie "gruba kreska" Mazowieckiego w wydaniu Anno Domini 1919!(co nawiasem kolejne wywołało dyskusje o "kresce Mazowieckiego":) Przedkładałem, że nawet nie było aktu prawnego, ani kodeksu, na podstawie którego można by ich było ukarać******** i że "zneutralizowanie przez ośmieszenie było zdecydowanie bardziej skuteczne,[...] że nikt nie mógł szat rozdzierać, że jest prześladowanym, ale dowództwo w Tarnopolu, to bardzo od Warszawy daleko i w zasadzie jest to zesłanie dla człowieka, który by miał jakieś ambicje większe" oraz, że "zamach, a ściślej jego próba, uzmysłowiły Piłsudskiemu, że gra na to, ile Moraczewski reform przeprowadzić zdąży, właśnie się skończyła... Że dalej, owszem, będzie można, ale za cenę eskalacji wrogich działań ze strony endecji, co się nieuchronnie musiałoby skończyć wojną domową, a tego, jak wiemy, Piłsudski lękał się najbardziej... Inszemi słowy, to był ostatni dzwonek, że czas na pokojowe się z endecją dogadanie bezpowrotnie przemija, a dogadanie to jest koniecznością dziejową" a "jakakolwiek poważniejsza kara wymierzona zamachowcom mogła zaciążyć na porozumieniu z Dmowskim".
   Dziś do tych słów dodałbym jeszcze, że Paderewskiego, zapewne wstrząśniętego samym faktem zamachu i jego okolicznościami, Piłsudski najpewniej przekonał, że jest jego obowiązkiem zapobiec dalszemu możliwemu rozlewowi krwi i wobec takiego dictum Paderewski urząd premiera przyjął. Nie jestem pewien, czy za pełną zgodą Dmowskiego, czy też się na niego nie oglądając, ale sądzą, że jeśli zgoda była, to taka raczej przez zaciśnięte zęby... Tym manewrem Piłsudski rozgrywał Dmowskiego wręcz kongenialnie i pozbawiał de facto wpływu na sprawy krajowe przynajmniej tak długo, jak długo będzie siedział w Paryżu. A siedzieć w Paryżu musiał, bo się właśnie miała zaczynać długo wyczekiwana konfencja pokojowa, która będzie tematem naszych not następnych i na którą to konferencję wrychle Paderewski też wrócił, ale już jako premier rządu prawdziwie narodowego, cieszącego się powszechnym uznaniem i poparciem... Zaś swoim postępowaniem po zamachu Piłsudski przesłał Dmowskiemu co najmniej dwa bardzo wyraźne sygnały: pierwszy, że siły endecji w Warszawie są tak niepoważne, że Piłsudski nawet nie uważa ich za groźne dla swojej w Warszawie władzy********* i drugi, że właśnie mu zabrał z talii atutowego asa: Paderewskiego....:)
_______________________________________
*- po opisywanej próbie zamachu stanu Straż Narodowa została całkowicie rozbrojona i zlikwidowana.
** - właśc. Tadeusz Mścisław Dymowski, co jest o tyle istotne, że można go łatwo pomylić z rówieśnym mu działaczem PPS o takim samym imieniu i nazwisku. Po opisywanych przez nas wydarzeniach styczniowych ów zostanie posłem endeckim, ale po 1927 roku, gdy sejm zostanie rozwiązany, a jego immunitet wygaśnie, zostanie aresztowany pod zarzutem malwersacyj bankowych. Ponieważ dość szybko go zwolniono, można domniemywać, że albo z dowodami było krucho, albo też cała sprawa była jaką piłsudczyków zemstą na przeciwniku. Po klęsce wrześniowej uciekł na Litwę, gdzie go w 1940 roku aresztowali Sowieci, jednak przeżył i wyszedł wraz z Armią Andersa. Po wojnie wrócił do Polski (1948), dając kolejny dowód na to, że narodowcy się dużo lepiej dogadywali z komunistami, niż przedstawiciele innych przedwojennych nurtów politycznych i przez kilka lat pracował jako główny księgowy wydawnictwa "Czytelnik".
***  Jeśli k'temu przydamy nadgorliwość wielu komisarzy tegoż rządu w terenie, wieszających ad hoc wykonane godła państwowe z orłem bez korony i odmawiających wieszania w budynkach państwowych krzyży, to zrozumiecie, że prawicy musiało się to widzieć zwycięstwem Antychrysta... Podobnie jak wcale nie takie rzadkie przypadki przejmowania prywatnej własności, w postaci fabryk fabrykantom, czy prób samowolnego parcelowania majątków ziemskich, na co zazwyczaj władze nie reagowały, lub reagowały, zdaniem pokrzywdzonych, zbyt pobłażliwie i opieszale...
**** - Druga z ważniejszych organizacji strzeleckich, które się w 1914 roku połączyły i wspólnie wykreowały Kompanię Kadrową i kolejne, stanowiące zalążek Legionów. To właśnie w przededniu wymarszu Kadrówki, doszło do oficjalnego złączenia Drużyn i Związku Strzeleckiego(Piłsudskiego) i to właśnie z Januszajtisem Komendant wymienił strzeleckiego orzełka na znak drużyniacki i nakazał symbolicznie dokonać tego samego wszystkim podkomendnym.
***** - Gorzechowski udawał w tej akcji carskiego rotmistrza von Budberga, który z asystą "żandarmów" przyjechał po "skazańców", żeby ich przewieźć do Cytadeli. W 1931 roku kinematografia polska zrealizowała o tej akcji film pt. "Dziesięciu z Pawiaka". W kontekście zamachu Januszajtisa nie od rzeczy będzie dodać, że Gorzechowski uwalniał w 1906 roku nie tylko swoich współtowarzyszy z PPS, ale też i zagrożonych wyrokami śmierci działaczy endeckiego Narodowego Związku Robotniczego.
****** - inna z wersji tych zdarzeń mówi o zepchnięciu (czy wmanewrowaniu) całej grupy do jakiegoś pomieszczenia, które następnie zamknięto na klucz...:)
******* - według innej: grzecznie obudzony, powiadomiony, że to "już" i że jest proszony do Komendy, by objąć dowództwo nad oddziałami zamachowców.
******** teoretycznie wojskowego Januszajtisa można by sądzić za złamanie przysięgi, ale to była niebezpieczna droga, bo rota przysięgi, ustanowionej jeszcze przez Radę Regencyjną (i formalnie zmienioną dopiero w...lipcu 1924 roku!) brzmiała tak:
„Przysięgam Panu Bogu Wszechmogącemu, że Ojczyźnie mojej, Państwu Polskiemu i Radzie Regencyjnej, jako tymczasowej zastępczyni przyszłej Władzy Zwierzchniej Państwa Polskiego, na lądzie i wodzie, i w powietrzu, i na każdym miejscu wiernie i uczciwie służyć będę, że będę przełożonych swych i dowódców słuchał, dawane mi rozkazy i przepisy wykonywał, i w ogóle tak się zachowywał, abym mógł żyć i umierać jako mężny i prawy żołnierz polski. Tak mi Panie Boże dopomóż”. Jak sami widzicie, szło tego na wszystkie strony wykręcać, łącznie z kwestionowaniem przed sądem i opinią publiczną, czy to aby sam Piłsudski Rady Regencyjnej nie oszukał. Ergo, postawienie Januszajtisa przed sądem mogło się skończyć kompromitacją państwa, zwłaszcza, że uderzająca byłaby wówczas bezkarność drugiego współsprawcy: cywila Sapiehy... 
********* - przekazać sygnał to jedno, ale rzeczy mieć na pieczy to wtóre: Straż Narodowa wrychle rozbrojoną i zupełnie zlikwidowaną została, zaś z 21 Pułku "Dzieci Warszawy" lwia część już sformowanych pododdziałów w dni nieledwie kilka wyjedzie pod Lwów, na front wojować z Ukraińcami.
                                        ................

16 komentarzy:

  1. Panie Wachmistrzu,
    Narodowa Demokracja i jej zwolennicy przeciwstawiali się także przeprowadzeniu wyborów do Sejmu Ustawodawczego, wnosząc o powołanie Naczelnej Rady Narodu Polskiego, w skład której mieli wejść delegaci wyznaczeni przez poszczególne partie, oczywiście z wyłączeniem komunistów. Polityka kadrowa rządu Morawieckiego była przedmiotem ustawicznej krytyki, szczególnym przedmiotem ataków był Stanisław Thugutt ( zwany polski Robespierre), uznawany za najbardziej " czerwonego" w rządzie. Punktem zaczepienia, obliczonym na wywołanie " patriotycznych" emocji, była zarządzenie Thugutta ( minister spraw wewnętrznych, także w rządzie Daszyńskiego ), nakazujące usunięcie korony z godła, a tym także pierwszej serii znaczków pocztowych tego okresu. Przyjazd Paderewskiego do Warszawy, stał się przeglądem sił prawicy w manifestowaniu jawnej niechęci wobec Moraczewskiego. Operetkowy zamach stanu podważył nie tyle siły prawicowe, które mu patronowały, ale sam rząd, ślamazarny i niezdolny do energicznych działań. Nie jest tajemnicą, że Moraczewski ustąpił na wyraźne życzenie Piłsudskiego, a że stało się to na 10 dni przed wyborami, było interpretowane jako kapitulacja lewicy przed prawicą.
    z wyrazami uszanowania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Komuniści sensu stricto formalnie zaistnieli dopiero od 16 grudnia 1918 roku, zatem nie przypuszczam, żeby w trzy tygodnie później już istnieli w świadomości tak społecznej, jak i u prominentnych polityków krajowych, a co dopiero siedzących w Paryżu. Inna sprawa to ówczesna percepcja społeczna ruchów lewicowych, gdzie dla prawicy każdy niemal był od razu "czerwony", a i lewica się między sobą dzieliła i żarła, aż miło. Jak popatrzeć na wyniki wyborów do Sejmu Ustawodawczego, to odnoszę wrażenie, że podział narodu na dwie, liczące od 30 do 40 procent skonfliktowane i nienawidzące się frakcje nie jest bynajmniej wymysłem naszych czasów...
      Rozumiem, że w drugim zdaniu szło o Moraczewskiego?:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Panie Wachmistrzu,
      serdecznie dziękuję za czujność. Oczywiście, maślak napisał o polityce kadrowej Morawieckiego zamiast Moraczewskiego. Babol jak od morza do Tatr.
      z wyrazami uszanowania

      Usuń
    3. Nie w mem obyczaju jest wytykać, tandem ową pochwałę za "czujność" poniekąd ze skrępowaniam przyjmuję niejakiem. Tłumaczę się tem, że mnie rozbawiło, jak wielce widać Waszmości, nawet przy takiej lekturze, współczesność jednak zaprzątać musi...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. W szkole tamte czasy skwitowano chyba czterema, czy może pięcioma zdaniami. Dlatego czytam teraz Twoje teksty z zapartym tchem, czekając na ciąg dalszy. Żadnych uwag nie będę czynił, bo zbyt mało wiem. Poza tym nie miałem pojęcia o tak wielkim rozdźwięku pomiędzy ówczesną lewicą a prawicą.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Per analogiam do współczesności wychodzi, że może nie tyle nawet między lewicą i prawicą, a dwoma największymi obozami, na przejęcie władzy mającemi szans naprawdę realnych (wobec czego ci drudzy się jawią jako zagrożenie realne i potworne), przy tem obadwa te obozy mają oczywiście rację jedyną prawdziwą... Dopiero wzniesienie się ponad zajadłość partyjną może co z tego dobrego wykrzesać, ku pospólnemu dobru, ale to już, zdaje się, nie dla nas poziomy, albo też może jedynie w najrzadszych chwilach prawdziwej wielkości osiągane...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. Toż to gotowy scenariusz na jakowąś komedię w stylu jak rozpętałem II wojnę światową.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tym razem może więcej szczęśliwie na "Jak nie rozpętałem wojny domowej":)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  4. Dzięki za pamięć. Ale ja o farsie. Zakładam z pewnością 100-procentową, że każdy nieudany pucz jest farsą, a udany wspaniałą operacją.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A nie stawiasz aby, Druhu, wozu przed koniem?:) Dla jakiejś przecie przyczyny te nieudane się właśnie nie udają, nieprawdaż ?:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  5. szczur z loch ness21 listopada 2016 19:03

    Wychodzi na to, że w garażu Hotelu Marriott ich uwięzili :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to jak na taki standard wygody czeguś niespecjalne...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  6. Przeczytałam.:))) Komentarz to już poza moimi możliwościami.:)
    Kropeczki obejrzałam i stwierdziłam, że na jednym ze zdjęć Paderewski przypomina mi... Lenina.:)))
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byłby, jak sądzę, oburzony...:))
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  7. Biograf M. Drozdowski mówił, że Paderewski był mężem stanu, który złagodził obyczaje.
    Znalazłam anegdotkę: "Znane są długie, rude włosy Paderewskiego, które stanowiły ważny atrybut jego osoby. Zdarzyło się kiedyś, że po koncercie w Berlinie, otoczony grupą melomanów, wsiadał do dorożki. Dorożkarz zapytał go dokąd ma jechać, a wtedy przechodzący ulicą młody człowiek powiedział: - "Do fryzjera". Paderewski nigdy więcej w Berlinie nie wystąpił."

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli to prawda, to najwyraźniej to Gałczyńskiego zainspirowało, bo jedna z odsłon Teatrzyku Zielona Gęś tak właśnie wygląda:
      Teatrzyk Zielona Gęś
      ma zaszczyt przedstawić sztukę
      "Przygoda Paderewskiego"
      czyli
      "Perfidia publiczności"
      Paderewski
      wstrząsając lwią grzywą, opuszcza po triumfalnym koncercie dziewiętnastowieczną salę koncertową i usadawia się w dziewiętnastowiecznym powozie, otoczonym ze wszystkich stron tłumami wielbicieli, którzy z niesłabnqcym dziewiętnastowiecznym zainteresowaniem wpatrują się w dziewiętnastowiecznq superczuprynę maestra
      Woźnica powozu
      do wielkiego pianisty: Dokąd?
      Tłum wielbicieli:
      Do fryzjera!!

      K U R T Y N A
      Konstanty Ildefons Gałczyński
      Pierwodruk: «Przekrój» 1949, nr 212

      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)