21 kwietnia, 2013

O naczyniach najdawniejszych, a ściślej o ich braku...


 Jest rzeczą ze wszech miar osobliwą - jeśli naturalnie przyjąć, że zaspokajanie głodu było i jest najpierwszą potrzebą człowieka - że najstarsze odkryte wpodle Dolnych Vestonic w Czechach rozmaite wypalane tam ceramiczne utensylia nie są naczyniami dla przysposobienia jadła uczynionymi. Więcej to może przedmioty kultowe, bo jakie ludzików czy zwierza figurynki, a z naczyń możem co najwyżej o maciupkich mówić pojemniczkach, co by może więcej niewieście na toaletce na jakie mazidło się zdały, niźli w kuchniej...
   Gdybyż jeszcze były gdzie insze takie, niewiele młodsze, przyszłoby i może ręką machnąć, że kwestyja błaha i uwagi niewarta... Aliści zabytki w Dolnych wykopane Vestonicach sprzed 27 tysięcy lat pochodzą! A najpierwsze znane nam ceramiczne naczynia, co je niechybnie z jadłem powiązać idzie to Japończyków pradawnych dzieło... jeno z trzynastego Ante Christum Natum tysiąclecia! Jak by i zatem nie rachować, czy od tyłu do przodu, czy od przodu do tyłu, na wspak, czy i przeciwnie, wychodzi nam to szydło z wora, że ludzkość posiadłszy umiejętność piecowej obróbki wytworów glinianych, przez kilkanaście tysięcy lat korzystała z niej jeno by jakich figurynek klecić???? Taż nam do łbów od maleńkości wbijano, że garncarstwo to bodaj nie najpryncypalniejszy obok koła krok milowy w ludzkości rozwoju! Więc jakże to tak...?
    Jakże nam wyrozumieć podobnego zachowania? Toż gdyby z inszem takiem krokiem milowem, lataniem, podobnie postąpić, do dziś pewnie by potomkowie braci Wright sami nie latali, tylko modelik z łąki na łąkę wysyłali z listem od mamusi do tatusia, że na obiad pora... Ano, najpierwsi ręce  zatarli radośnie, ci co człekowi jakiej wyższej duchowej przypisują natury, że ów nie jeno o brzuchu myślał, a przeciwnie: wynalazek tak znaczny wolał bożkom swoim może poświęcić... Ciekawe to, ale podług mnie miałkie i nie jeno temuż, że Wachmistrz sam więcej do kultury skory, jako się już nażre i napije...:)
   Pewnie, że to zawżdy rzec można, że jedne wykopki nie znaczą, że tej wiedzy insi spoza tejże kultury kręgu poznali. Można i na upływ czasu złożyć, że się zabytki takie skądinąd nie zachowały i naczyń najpierwszych masowo znajdujem dopiero w syryjskiem Mureybet na jakie dziesięć tysiąców lat starych...  Starsze od nich o jakie dwa lat tysiące moździerze do ziarna tłuczenia i żarna w Nubijej i Egipcie odkryte, wprost w skale drążono i to poniekąd nas do inszego możebnego prowadzi wyjaśnienia zagadki, czemuż przodkowie nasi mogli, a nie chcieli naczyń glinianych przez najmniej kilka tysięcy lat czynić...
   Ano może i dlatego, że owe, jako to i w proverbium, że najpierwsze śliwki to robaczywki, nadto były kruchemi, luboż i nie nadto szczelnemi i się ku nim zniechęcono rychło... Ano... może i tak być mogło, aliści, jeśli człek w potrzebie, a alternatywy nie masz, to się i biedzi nad niedoskonałości poprawieniem, kruchości wzmocnieniem etc.etc... słowem tak właśnie się postęp cały po świecie od wieków dokonuje... Dla jakiej zatem przyczyny od tego przodkowie nasi na czas jaki odstąpili? Ano... bom rzekł, że człek myśli, przymuszony myśleć... a przymuszony, jak inszej nie ma drogi... Zaliżby więc były możności jakie, by strawę warzyć naczyń nie mając?
    Z dawna respons na to znany nawet i nie uczonym, a prosto nawet i może z Lectorów Miłych któremu, co za młodu skautowskiego jadał chleba i sprawność ongi "Trzy Pióra" zwaną w boru zdobywał, gdzie pozostawionemu samojednemu przychodziło z garści mąki i wody jakiego ciasta na podpłomyk na łopianowem liściu miesić i na saperce nad ogniem przypiekać, podobnie jak i czasem jakie jaje smażyć, którego ubyło w jakiem gnieździe...:) Ale pocznijmyż ab ovo...
   Najpierwsze mięsiwo niechybnie pieczono, aliści tu się wielce stosowne wydaje o rożen pytanie, bo mięso w ogień wrzucone, niechybnie spłonie wcześniej, czy później a już najmniej przypalonem będzie. Jeśli nie czekać ze ślinką cieknącą, by w żarze zakopać i czekać znów nie wiedzieć jak wiele godzin, mus czego w tem kształcie obmyślić. Najnaturalniejsza tutaj gałąź jaka, wielce świeża sokami swemi co ją przed ogniem chronią, jako to do dziś Polinezyjczykowie czynią... Aliści mamy i odkrytego na Ukrainie sprzed lat dziesięciu tysiąców paleniska wielce zmyślnego, gdzie po dwóch stronach kły mamuta wkopane i szpicami nad ogień obrócone niechybnie właśnie za pra-rożenek służyły...
   Koncept z gruntu odmienny i, jak się zdaje, w powszechniejszej będący praktyce, do dziś praktykujem jeśli gofrów pieczem czy niektórych rodzajów tostów. I choć nie obkładamy tu rozgrzanemi do czerwoności kamieniami ptaka upolowanego, jak nieznani nam neolityczni łowcy z Ariege, którym widno co przeszkodziło go spożyć, to zasada pozostaje ta sama...
  I w tych właśnie kamieniach, do czerwoności w ogniu nagrzanych, najpewniej jest rzeczy sekret. Andre Leroi-Gourhan nalazł był w Pincevent wpodle neolitycznego paleniska szereg dziwacznych dlań początkiem wgłębień, których sens wymiarkował, gdy ogień srogi rozpaliwszy, wodę z deszczu w tych wgłębieniach doprowadził do wrzenia. Rozumiał nasz Francuzik, że może tam jakich misek z drewna dłubanych, czy ogniem drążanych*, z jadłem stawiano i warzono, luboż i choćby ciepłego dla późno wracających trzymano, jako i my jeszcze czasem niedawnem w piecach na to mając osobnej duchówki, czasem i szabaśnikiem zwanej. By zaś domysłów swoich potwierdzić, w dołek największy wstawił wiadra z wodą i przez dwie godziny z górą tejże wody tam w stanie niemal wrzenia utrzymywał...
   Ludy znad Amazonki, miód pitny czyniąc, do dziś onego grzeją, rozpalonego kamienia pakując do rozwieszonej skóry zwierzęcia, w którą miód zlano. Są przekazy, przez M.L.Rydera zebrane, jako to rycina z 1581 mająca wystawiać Irlandczyków zupę warzących w "garnku" ze skóry barana między trzema rozpiętej palikami i zapis o podobnych czynnościach wojsk szkockich z roku 1323. Ryder po prawdzie sukcesu nie odniósł, naśladować probując, aliści to może jeno onego braku zręczności sprawa, luboż i skóry mało grubej...
   Herodot opisując Scytów, czyli lud, co między inszemi na naszych miał siedzieć ziemiach, podał rzecz znamienną:
"Kiedy Scytowie nie mają kotła, to wrzucają całe mięso do brzucha upolowanego zwierza, dodają wody i rozpalają od spodu ogień przy pomocy kości, które bardzo dobrze się palą. W ten sposób gotują byka w jego własnym ciele."
  Podobnie jeszcze i niecałe lat temu dwieście czynili Indianie, osobliwie kanadyjscy, zaś Mongołowie do dziś arcyzręcznie się umieją z kozą ubitą obejść, tak onej łeb obciąwszy, że przez szyję poradzą z niej kości wyciągnąć, jak i wypatroszyć, zasię do powstałego "wora" wrzucają mięso posiekane, wody i jakich jarzyn wiele poradzą, w to zasię kamieni rozpalonych, by po dwóch godzinach mieć i zupy uwarzonej i kozy upieczonej...
  Malajowie w żarze ognisk swoich zagrzebywali wydrążone bambusy, które faszerowali ryżem, zaś lud Baluba z Zairu umie pono smażyć placki na korze... ergo jeśli zatem antecessores nasi nie szukali tych naczyń z gliny, to najwidniej nie było takiej potrzeby, bo sobie wybornie radzili bez nich... Nawiasem mówiąc, to we wspomnianem Mureybet mamy i pewien ślad jakąż to się ewolucyją odbyło. Jest bowiem dół pewien, gliną wyłożony, w którem na dnie znalezione popękane z gorąca kamyki i popiołu drobiny. Znak więc to niechybny, że warzono tam jadło tąż właśnie metodą, by kamieni nagrzanych DO jadła wrzucać, a glina początkiem jeno po to była, by bulion bezproduktywnie w ziemię nie wsiąkał. Niechybnie jednak glina z czasem z gorąca stwardniała i kucharzący ze zdumieniem pojął, że oto właśnie mimowolnie sporządził najpierwszego w świecie garnka, jeno że tkwiącego w ziemi... Obmyślenie jak go też uczynić poza dołem (i przenośnego) było już tylko czasu kwestią, tuszę, że nie nadto długiego...:)
________________________
* jak do dziś się w Amazonii czółen z pnia drąży

26 komentarzy:

  1. metody prób i błędów. choć czego innego chcieli, dostali to co im wyszło. jak jest pierwszy garnek, to musi być też gdzieś pierwszy talerz z którego palcami jedli i tak dalej...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zależy też co jedli, bo z pewnością i nóż,a i łyżka od talerza starsze...:) Co do widelca, to z tem już trochę komplikacyj i teoryj różnych...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. Brak dowodów, to dowód najbardziej znaczący :-) a rzecz cała w tym się najprawdopodobniej zasadza, że owe dowody nie przetrwały. Z drewna, a na dodatek lichego, naczynia najprawdopodobniej pierwotnie czyniono, a lichego bo łatwiej było je obrabiać. Stąd domniemywam, że o ile o gotowanie chodzi to nie było ono aż tak powszechne jako współcześnie, więc i znaczenie mniejsze miało, zresztą w drewnianym garnku płyn zawierającym też się ugotować zapewne udaje, byle był gruby, gliną pokryty i dobrze wodą nasiąknięty. Pewnie dziwna ta moja teoria ale podejrzenia moje biorą się stąd, że im pomysł prostszy tym bardziej powszechny w użyciu.
    Kłaniam z zaścianka Loch Ness, gdzie garnki Zepter brylują i żadną miarą uszkodzić ich nie sposób
    :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Garnki drewniane gliną pokrytę zdają mi się dziwactwem, bo czemuż nie od razu czynić glinianego, wielekroć prostszego i lżejszego? Ale, że przódzi być co na rzeczy drewnianego musiało, nawet jako się by i jako zeżglić miało, to tradycja ożoga dowodzi, którym żar w piecu przegarniano, a owe najstarsze przecie drewniane i jako się już nad miarę upaliły, czyniono nowych...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. Mnie bardzo interesują historie związane z Ötzim. Już teraz wiadomo, co jadł, jak żył. Okazało się, że jadał bardzo dobrze, był wspaniale wyposażonym piechurem po Alpach, miał świetną broń. I to wszystko 5.300 lat temu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja bym dodał, że skoro ów szczęścia w górach szukał, to widać był z tych gorzej przysposobionych, skoro się na nizinach nie oparł...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  4. Coś w tym jest, bo kiedys rozmawiałęm z jednym nawiedzonym archeologiem, a ten twierdził, że metalowe narzędzia długo jedynie dla ozdoby i splendoru używano bo kamienne były lepsze. A niektóre gatunki obsydianu wędrowały po kilkaset kilometrów i miały dużą wartość handlową. Mało tego, współczesne najnowocześniejsze narzedzia chirurgiczne nie dość, że są ceramiczne, to właśnie z tegoż samego obsydianu również są wyrabiane. Noże ceramiczne nawet do kuchni wracają!
    Co do naczyń, to coś kojarzę, że w jakimś filmiku pop. naukowym pokazywano takie pojemniczki z kory brzozowej, w których można było wodę zagotować.
    Mając natomiast na uwadze koczowniczy tryb życia, to bardziej ceniono takie przerabianie żywności, żeby jak najmniej wody w niej było, czyli mięso wędzone i suszone, warzywa suszone i mieszane z tłuszczem, ziarno suszone - to zapewniało trwałość i lekkość w transporcie. Noszenie ceramicznych garnków, energetycznie było mało ekonomiczne - w końcu to kawał ciężkiej skały. Wszak to wszystko noszono na własnym grzbiecie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sam za sposobnością opisania kopalń w Krzemionkach Opatowskich żem wykazał, że znali tamecznych wyrobów i na kilkaset kilometrów nawet od kopalń onych. Sam też żem w Pieninach z archeologami ongi kopał, narzędzi paleolitycznych sprzed 10 tys.lat najdując, między któremi najwięcej z miejscowego radiolarytu pienińskiego, aliści były i ostrza z obsydianu, którego najbliższe miejsce wydobyć możliwe byłoby dopiero na madziarskiej ziemi... Prawyś Acan we wszystkich wywodach swoich, ja jeno dodam, że soli nie znając, by mięso uwędzić czy ususzyć, nim się nie zepsuje, trza go było na cieniusieńkie paski kroić, a jeszczeć lepiej rozbić niczem kotleta, co znów nie bez znaczenia tegoż nosić potem koczownikom, a której to techniki i po dziś dzień Inuici stosują...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  5. Vulpian de Noulancourt21 kwietnia 2013 19:09

    1. Że tam co upieczonego podano wykwitnie na liściu, albo korze, zamiast zwyczajnie do łapska dawać - w to wierzę. Że, z czasem, z drewna jakieś podstawki - talerzyki wydłubano (co to z czasem przepadły bez śladu, bo albo je spalono, albo korniki je zeżarły) - też wierzę. Jednak dalszego rozwoju kultury stołowniczej zwyczajnie już sobie nie wyobrażam.
    2. Podstawowym pytaniem (bez odpowiedzi) jest dla mnie zagadnienie zupy. A dokładnie ustalenia, kiedy zupa weszła na stałe do jadłospisu. Z tego, co piszesz, wydaje się, że najpierw można ją było przygotowywać jedynie w warunkach jaskiniowych, kiedy mozolnie wydrążono jakąś część skały w wygodne do użycia wgłębienie. No a już w warunkach polowych to chyba raczej można było o zupie przez długie stulecia (tysiąclecia?) zapomnieć.
    3. Garnek gliniany kojarzy mi się ze wszystkim, tylko nie z gotowaniem. Tu zawsze rozumiałem, że dopiero kociołki miedziane dawały tę możliwość. Jak to można się pomylić! Czyżby faktycznie utwardzona glina wytrzymywała gotowanie?
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ad.1 Dalszy rozwój kultury stołowniczej by się nie tyle ze stołem wiązał, bo to późne i znaczyłoby jadać już nie przy ogniu, co z trybem życia osiadłem. Jak bowiem słusznie Kneź wykazał, wszytkie te opisane gotowania techniki tyleż nomadom przydatne, póki tego dźwigać nie było potrzeby. Jako się już człek z chałupiną jaką związał i z polem, nastał czas garnków glinianych, mis a i łyżek...
      Ad.2 Są techniki warzenia, których żem i częścią opisał, gdzie w dole gliną wyłożonem warzono kamieni w ogniu rozpalonych wrzucając. Exemplów poszukam, bom miał tegoż wynotowanego ongi, ale wiem, że byłoż tego przy experimentach bodaj kilkaset litrów wody do wrzątku przyprowadzonej, ergo nie potrzeba na to mieć jaskiń i skały. Sposób Scytów przez Herodota opisany, by w ciele ubitego zwierzęcia warzyć, zda mi się, że winien być znanym większości nomadów, zatem znów nie było potrzeby by na kociołek z polewką czekać...
      Ad.3 Upewniam Cię, że gotowano i to znakomicie:) Małoż na tem : ma gliniany garnek tej doskonałej gotującemu własności, że ciepła nader długo trzyma, poniekąd zastępując znaną Ci zapewne z konstrukcji dawnych pieców bratrurę, szabaśnik czy jak tam kto zwał wnękę w tem piecu, gdzie późno wracającemu jadło w cieple ostawiano. Jakobyś glinianego garnka z wodą przy ogniu (nie w ogniu!) stawiał i obracał go co czas jaki, nie tylko onej zagotujesz, aleć jeszcze przekonasz się, że jako jej już od ognia odstawisz, to będzie ona w niem wrzeć jeszcze prze minut parę, co znów w garnku metalowem jest niepodobieństwem...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  6. Z tym pękaniem pod wpływem temperatury to może być różnie, bo też i różnie można takich naczyń użyć. Nie wiem jak one się zachowują na "żywym ogniu", ale w piecu to dosyć stabilnie, bo dopóki w naczyniu jest woda, to różnica temperatur z racji porowatości naczynia nie jest znaczna, więc też i w pewnej odległości od węgli musi być podobnie. Dopóki wewnątrz jest woda, to cokolwiek by się nie działo temperatura powyżej 100 stopni wzrosnąć nie może. Praw fizyki wszak nie zmienimy, nie wzrośnie nawet pod pokrywką, dopóki jej nie uszczelnimy. Co do gotowania mięsa to nawet nie musimy podnosić temperatury aż do wrzernia. Wystarczy do około 70 stopni a następnie utrzymywać tak kilka godzin, a będzie miękkie i soczyste, czyli lepsze niż z niejednej podłej, współczesnej knajpy. Nie tylko naczynie gliniane (misa) do tego wystarczy ale i worek skórzany, czy bodaj skórzana niecka. Wszystko tu zależy od techniki użycia, a jednego naszym prymitywnym i dzikim przodkom odmówić nie możemy, żeby przeżyć musieli być praktyczni do bólu - a przeżyli, czyli wiedzieli jak :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisałżem nawet już i na tem blogu o właściwości naczyń glinianych z onych porowatością związanych, choć tam po prawdzie o wykorzystanie tego termiczne szło w drugą stronę: ku schłodzeniu cieczy w nich zawartej:
      http://pogderankiwachmistrzowe.blogspot.com/2012/07/stowarzyszenie-zapomnianych-wynalazcow.html
      Natomiast o wieleż ja się rozumiem na tem, to nie tyle gotowano, stawiając gliniane garnki w ogień, co przy ogniu, w pewnem oddaleniu, którego znów odległość zależała od intensywności ognia i przytomności gospodyni, a i też, zda się, onych obracano co czas jaki, przy tem też i często mięszano w środku. Na naczynia zaś pękające znali i antecessores naszy remedium w postaci zanurzenia pękniętego w większym naczyniu, gdzie go w słodkim mleku gotowano tak długo aż owo mleko w pęknięcie nie wnikło i go nie "uszczelniło" . Naturaliter o drobnych tu jeno prawim pęknięciach...:)
      Kłaniam nisko, wielce za ów głos obligowany:)

      Usuń
  7. Czyli najpierw jedzono na liściu! Jaka wygoda, i nosić ze sobą nie trzeba. Swoja drogą, jak to się sprawdza powiedzenie, że potrzeba jest matką wynalazków. Tylko czekać, kiedy wynajdzie ktoś maszynkę do produkowania czasu, którego wciąż nam brakuje :-(

    notaria

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dodatkiem na liściu zawsze jeszcze tam co pełzać może, to i posiłek w białko bogatszy...:) A na maszynę do czasu kręcenia to i ja bym reflektował...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  8. Nie dalej niż kilkanaście late temu czytałem historie o Polakach którzy w zagranicznych hotelach jajka sadzili na żelazkach i gotowali ziemniaki w umywalkach.
    Potrzeba matką wynalazków. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sam żem ongi jajec smażył na saperce nad ogniem, a inszym razem otwieracza do konserw nie mając, cależ zgrabnie się posłużył taboretem jako młotkiem i trzpieniem ze staromodnego kaloryfera sterczącym...:)
      Pomnę jeszcze ogniska do kiełbas pieczenia, cośmy go zabronionego mając srodze, na taczkach rozniecili i gdy czujka najazd zwierzchności kontrolującej meldowała, ogień z kiełbaskami i jednem umyślnem w las odjeżdżał, poza granice postrzegania zwierzchności...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  9. W sobotę byliśmy w Muzeum Ziemi Wolińskiej w Wolinie. Tam dopiero historią zapachniało i pradawnymi zwyczajami. Podpłomyki piekł mi na blasze mój brat. Dziś wygód potrzebujemy i dla przygody bawimy się w "surwiwale" rozmaite. Pozdrawiam ciepło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pseudo-survivale... pseudo... Prawdziwegom pokosztował lat temu parę dziesiątek jako nas uczyli sekretnie na tyłach wroga w boru żyć, żadnem się ogniem nie zdradzając i pomiarkować umiejąc, któreż larwy i korzonki do spożycia zdatne... Widnom prawdziwego jeszcze wtedy głodu nie zaznał, bom się do tych larw i jaj mrówczych przymusić nie zdołał...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  10. Kiedyś na moim blogu pisałam o kurczaku żebraka i tam właśnie zamieściłam pewną anegdotkę, którą teraz przytoczę -

    "Pewnego razu biedny chłop ukradł bogatemu wieśniakowi kurczaka. Ponieważ był bardzo głodny rozpalił ogień, na którym chciał upiec swoją zdobycz. Ochoczo zabrał się do pracy, ognisko już buchało ciepłem, gdy nagle usłyszał nadciągającą pogoń za nim. Niewiele się namyślając oblepił kurczaka gliną i cisnął do ogniska. Gdy wrócił po kilku godzinach, ku wielkiej radości stwierdził, że ptak był nie tylko upieczony, ale niezwykle smaczny i soczysty. Od tamtej pory pieczenie w glinie stało się bardzo popularne".

    I to też mogło być przyczynkiem do powstania glinianego gara.

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z pewnością co w tem kształcie się u podłoża tych garnków wzięło. Jam też i słyszał ongi jakiej legendy, już nie pomnę, czy indiańskiej, czy też Negrów jakich, gdzie o toż szło, że puszcza płonęła i te upolowane, co na wierszchu leżały ptaki popaliły się ze szczętem, zasię te, których w jakiem pomięszaniu wdepnięto w gliniaste błoto, pięknie się i smakowicie upiekły...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Jak to przypadek czasami pomaga odkryciom i być ojcem wynalazki...

      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
    3. Zdecydowanie jest pomocnym, a i to w wielekroć poważniejszych sprawach... Starczy spomnieć Imci Fleminga i narodziny penicyliny...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    4. Akurat z tą penicyliną i panem Flemingiem to jakoś tak inaczej było - pan Fleming okazał sie być oszustem i hohsztaplerem - prawdziwy twórca natomiast został zwyczajnie oszwabiony.
      Kiedyś oglądałem paradokumentalny film na ten temat, podparty mocnymi dowodami. Pan Fleming bajeczkę o przypadkowym zakażeniu próbki grzybem "wyćmoktał" sobie z palca, na użytek mediów - natomiast prawdziwi twórcy wynalazku po prostu nie mieli odpowiednich układów i siły przebicia. Bardziej im zależało na udostępnieniu tego osiągnięcia niż własnej chwale.
      To ciekawe, ale nie moge potwierdzić tego danymi z Internetu - stąd tylko podaje to jako ciekawostkę, zasłyszaną.

      Usuń
    5. No proszę, a tak mu dobrze z oczu patrzyło...:) Bóg Zapłać, Kneziu..:) Insza, że pierwszeństwa palma najpewniej by się naszemu ludowi należała, co z dawna wiedział, że na rany nie masz jako chleba z pajęczyną zagnieść...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  11. Dawniej było proste i użyteczne, potem użyteczne i piękne, teraz dziwaczne, skomplikowane w użyciu i ma design. To się nazywa postęp czy jakoś tak... :)))
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to nie jest najgorzej w takiem bądź razie... Bo znając, że wszytko w historii zatacza koło, wychodzi na to, że wracamy już z powrotem do początku...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)